Kilka słów od Redakcji

Prezentujemy gronu internautów Acta Brutusica -- nowe czasopismo naukowe o uniwersalnym profilu. Nie będziemy tu popisywać się fałszywą skromnością -- jego powstanie było doniosłym, jakościowo nowym wydarzeniem w dziejach rozwoju nauki, wydarzeniem o daleko idących konsekwencjach, które w całej pełni docenią dopiero historycy nauki przyszłych pokoleń. W końcu 1992 roku obecni redaktorzy pisma rzucili brzemienne w skutki hasło -- "Dłużej tak być nie może". Wpatrując się w ponure i pełne bezgranicznej rozpaczy oblicza naszych wybitnych kolegów produkujących kolejne, coraz bardziej wyrafinowane wyniki i coraz grubsze preprinty, nie mogliśmy jednocześnie nie dostrzec ich wiecznego nienasycenia oraz postępującego beznadziejnego zgorzknienia. Powodowani więc głęboko humanitarnym odruchem serca postanowiliśmy dać im coś odmiennego: świeżego, powszechnie zrozumiałego, dogłębnie inspirującego. Przekonać ich, że praca naukowa niekoniecznie musi być synonimem ponurej powagi, śmiertelnej nudy, niezdrowego współzawodnictwa czy wiernopoddańczych, upokarzających zależności. Chcieliśmy jednocześnie pokazać towarzystwo dostojnych uczonych w pełnym świetle, bez fałszującej maski sformalizowanych, napuszonych rytuałów i naukowych etykietek -- choćby nawet uświęcała je odwieczna patyna zaśniedziałej tradycji.

Początkowo nieufna, z czasem życzliwa, na koniec entuzjastyczna i żywiołowa reakcja prawie całego środowiska naukowego potwierdziła trafny sens tej inicjatywy. Długo można by opisywać emocje towarzyszące ukazaniu się każdego kolejnego numeru Acta Brutusica: tłumy rozgorączkowanych czytelników, roześmiane oblicza, namiętne polemiki, groźby procesów sądowych. Do minionej przeszłości należą już wszystkie te nie kończące się zebrania i rozmaite zjazdy, kiedy to znudzona publiczność obserwowała na przemian to swe zegarki, to nieszczęsnego prelegenta, któremu skakała do gardła sfora ambitnych uczonych z frakcji niepoprawnych pieniaczy. Obecnie prelegenci mogą spokojnie i bez przeszkód wygłaszać swe uczone tezy, podczas gdy dawni znudzeni słuchacze oddają się studiowaniu kolejnej edycji Acta Brutusica. Jedyną rzeczą, która zakłóca dziś ciszę zebrań naukowych, jest, mniej lub bardziej skrywany, wybuch szczerego śmiechu wszystkich pogrążonych w lekturze astronomów.

Tytuł czasopisma, które reprezentujemy, może być ze wszech miar mylący. Na przekór swej nazwie, nie ma ono zbyt wiele wspólnego ze swymi dostojnymi imiennikami -- Acta Cosmologica, Physica czy, tym bardziej, Astronomica: jest bowiem rozchwytywane i czytane z zapartym tchem przez wszystkich: od sprzątaczki i portierów Instytutu poczynając, a na jego dyrektorze kończąc; posiada ponadto bardzo wysoki poziom merytoryczny, znakomitych autorów i, co nieuchronnie za tym idzie -- stale rosnącą rzeszę wiernych czytelników.

Tym, którzy rzadko bywają w królewskim Krakowie zagadkowa może się wydać druga część tytułu czasopisma. Wbrew pozorom nie jest to żadna aluzja do starożytnego Brutusa i jego, zakończonej krwawą zbrodnią zdrady. By jednak wyjaśnić tę kwestię potrzebna będzie dłuższa dygresja.

Obserwatorium Krakowskie, popularnie zwane Fortem Skała, lub po prostu Skałą, jest miejscem autentycznie niezwykłym. Dla wszystkich, którzy tu kiedykolwiek byli, teza ta jest bezsporna; dla niektórych innych fakt ten stanowi przysłowiową, kolącą w oczy prawdę. Tak czy inaczej, kilkanaście lat temu nad tą czołową placówką astronomiczną w kraju zawisło wielkie niebezpieczeństwo: niespotykana w swej obfitości plaga wyjątkowo bezczelnych myszy. Spokojne i tętniące wytężoną pracą miejsce stało się wówczas świadkiem scen godnych pióra Dantego. Wydawało się, że Obserwatorium i jego załogę czeka smutny los legendarnego Popiela.

Rozwiązanie śmiertelnego niebezpieczeństwa okazało się równie proste, co radykalnie skuteczne: słowem -- genialne. Był nim niepozorny czarny kotek o nader wesołym usposobieniu. Powołana wkrótce komisja, złożona z najwybitniejszych specjalistów Obserwatorium, zawyrokowała jednoznacznie, iż jest to niewątpliwie kocur, po czym ochrzciła go dźwięcznym imieniem Brutus. Nieliczni zwolennicy tezy przeciwnej zostali wyśmiani i pozostawali w niełasce. Jak się później okazało, błąd niefortunnych fachowców polegał na uwzględnieniu w pomiarach głównie okazałych rozmiarów szybko wzrastającego zwierzęcia, z jednoczesnym pominięciem bardziej szczegółowych oględzin. Wszelkie wątpliwości skutecznie rozstrzygnął wkrótce sam zainteresowany (lub raczej -- zainteresowana), zjawiając się nieoczekiwanie wraz trójką małych kotków. Aby po wieczne czasy napiętnować osławioną pomyłkę pewnych siebie ekspertów, postanowiono, jednogłośną uchwałą Rady Obserwatorium, pozostawić to paradoksalne, starożytne imię.

Nie może więc dziś nikogo dziwić, że nasz tytułowy Brutus, niegdyś oswobodzicielka, a obecnie natchniona inspiratorka większości prac prowadzonych w Obserwatorium, chlubiąca się ponad stukrotnym macierzyństwem, a przy tym wiedzą głębszą od wiedzy niejednego profesora -- jest także redaktorem naczelnym naszego czasopisma.


KM, MG, May 3, 1995