Sławomir Mrożek
(Otrzymano 4 stycznia 1994, w wersji poprawionej 10 stycznia 1994)
Od Redakcji - Tak się dziwnie złożyło, że miałem ostatnio wątpliwą przyjemność uczestniczenia w jakiejś wielkiej konferencji naukowej w Meksyku. Tytułu tej imprezy nie pamiętam, nie mówiąc już o tym, że nie zrozumiałem tam zupełnie nic. Jedyne co mi utkwiło w pamięci, to nie kończące się referaty pełne modnych ostatnio tzw. TLS-ów czyli "Trój-Literowych Skrótów". Siedziałem ogłupiały na sali wśród tłumu (jak podejrzewam) równie nic nie pojmujących osobników. Tym, co nas różniło była osobliwa sztuka gorliwego potakiwania głową w bardziej wyrafinowanych momentach referatu. Oni wszyscy opanowali ją bezbłędnie. Ja - pełen beznadziejnej naiwności - doszukiwałem się sensu w tym wszystkim, co się tam działo. Na próżno jednak. W tej sytuacji, czując bliski i nieuchronny obłęd, postanowiłem "urwać się" po angielsku z obrad i - korzystając z okazji, która z pewnością nieprędko się powtórzy - zwiedzić trochę egzotyczny kraj. Przemierzając potem autostopem bezkresne przestrzenie natknąłem się przypadkowo na samotne rancho - własność Sławomira Mrożka. Wybitny nasz pisarz nie był w dobrym humorze i z początku wcale nie chciał mnie przyjąć wymawiając się to nawałem pracy, to znów nie najlepszym zdrowiem. W końcu zgodził się na rozmowę stawiając jednak nietypowy warunek: jej temat musi być absolutnie nieziemski, a przy tym i wesoły, i zarazem ponury. Nie wiem czego się po mnie spodziewał; ja jednak nie miałem najmniejszych wątpliwości w kwestii wyboru tematu rozmowy: astronomia polska. Trzeba było widzieć, jak w miarę rozkręcania się konwersacji, sławny ze swego zgryźliwego humoru pisarz, stopniowo ożywia się! Niepostrzeżenie nastał zmierzch, a na spoczynek udaliśmy się gdy było już dobrze jasno. Następnego dnia przed pożegnaniem (jakże odmiennym od chłodnego powitania) Sławomir Mrożek wręczył mi kilka kartek, których treść publikujemy poniżej. Nie trzeba być literackim ekspertem, by w tekście tym dostrzec charakterystyczny styl mistrza z jego najlepszych czasów - gdy pisał "Indyka", "Szczęśliwe wydarzenie", "Męczeństwo Piotra Oheya" czy "Tango". [Klim Rettub]
Występują - MĄŻ, ŻONA, ZIĘĆ, SZWAGIER (czyli Czworo Chłoporobotników) oraz RESZTA (czyli Zdrowa Moralnie Część Społeczeństwa Polskich Astronomów).
Motto:
Z jakim przestajesz, takim się stajesz.
(Mądrość ludowa)
Pogodna noc. U góry niebo upstrzone gwiazdami, wśród których krążą sputniki i szpiegują co popadnie. Co jakiś czas jasny błysk supernowej, kiedy indziej znów - głośny huk walącego o ziemię meteorytu. W oddali, niczym monstrualne grzyby, sylwetki astronomicznych kopuł oraz upiorny parasol anteny radioteleskopu. Na pierwszym planie widać Czworo Chłoporobotników - bogatych obszarników z podkrakowskiego Zakamycza, skądinąd zatrudnionych w Obserwatorium Astronomicznym w charakterze portierów. Chłoporobotnicy, mocno znudzeni, siedzą sobie pod drzewem na trawie i trąbią piwo.
MĄŻ Łońskiego roku, przed samą wiliją, docent przemówił do studentów ludzkim głosem.
SZWAGIER I cóż takiego im powiedział?
MĄŻ Ano powiedział: "Nie jest dobrze, chłopaki."
ŻONA Co nie jest dobrze?
MĄŻ Także samo i oni go zapytali: "Co nie jest dobrze, docencie?" A on im na to: "A tak w ogóle, nie jest dobrze. I będzie jeszcze gorzej. Już ja, docent, wam to mówię." Studenci trochę poczekali, bo myśleli, że docent im jeszcze coś powie. Ale on już nic nie powiedział, tylko stał i głową kręcił, więc sobie poszli bo ich nogi zabolały.
ZIĘĆ Pewnie docent był wiedzący.
SZWAGIER Docent to jeszcze nic. Profesor - ten jak coś powie!
(pauza)
MĄŻ Może by tak co zaobserwować?
ŻONA A co?
MĄŻ Co podleci: na przykład gwiazdę.
ŻONA (ziewając) Eeeee tam, gwiazdy nie widziałeś?
MĄŻ To może by tak jaką galaktykę albo radioźródło?
SZWAGIER Jiiii tam...
MĄŻ No co, oni mogą a my nie? My przecież nie gorsi.
ZIĘĆ Niby nie...
(podnoszą kufle, piją, w końcu zasypiają)
w czasie którego Zdrowa Moralnie Część Społeczności Polskich Astronomów:
SZWAGIER Zasię jeden pyskaty był okrutnie.
ZIĘĆ Opowiedzcie no kumie.
SZWAGIER Robił tu kiedyś za portiera.
ZIĘĆ To i co, że robił? Nie dziwota.
SZWAGIER Poczekajcie krzynę. Robił za portiera a pyskaty był tak, że raz sam dyrektor nie mógł już zdzierżyć. Wezwał go i powiada "Albo się uspokoisz, albo ci każę robić habilitację." Rozumiecie?
ŻONA Nie bardzo. A co na to ten portier?
SZWAGIER Portier powiedział: "A właśnie, że nie będę robił."
ZIĘĆ Dobrze mu powiedział. I co - nie robił?
SZWAGIER Ano nie robił.
MĄŻ Musiał w rozumie być słaby.
SZWAGIER W rozumie był słaby, za to w gębie - mocny. (filozoficznie) Mocnym w gębie też nie jest dobrze być.
ZIĘĆ A dyrektor?
SZWAGIER Wtedy dyrektor mu na to, że skoro tak - to on go wyleje z roboty, ale portier tylko się śmiał.
MĄŻ Z czego się śmiał?
SZWAGIER A niby skąd mam wiedzieć? "- Ja tu już pięciu dyrektorów zaliczyłem, a jak zechcę, to zaliczę dalszych pięciu" - tak mu jeszcze gadał.
MĄŻ Bezczelny typ. Chociaż gdyby tak...
ŻONA Co gdyby tak?
MĄŻ (z rozmarzeniem) ...gdyby tak się był zawziął i zrobił wtedy tę habilitację...
ZIĘĆ To co wtedy?
MĄŻ (groźnie) ...wtedy złapałby ich tutaj wszystkich za mordę, wziął do galopu i marny by był ich los!
SZWAGIER Oj, marny.
(pauza)
SZWAGIER Może by tak co policzyć?
ZIĘĆ A co takiego?
SZWAGIER Ano, co z brzega. Choćby i całkę.
ŻONA Eeee tam...
SZWAGIER Albo co insze. Jakieś równanie.
MĄŻ Yyyyy...
podnoszą kufle, piją, w końcu zasypiają ponownie
w czasie którego Zdrowa Moralnie Część Społeczności Polskich Astronomów:
MĄŻ Zaś Maciejowi to raz zaskroniec wlazł do lunety i za nic zaraza nie chciał wyleźć.
ŻONA Nie gadałbyś!
MĄŻ A co bym miał nie gadać!
SZWAGIER I cóż Maciej z nim zrobił?
MĄŻ A co miał zrobić? Nic nie zrobił. Odstawił lunetę i powiedział "Nie będę obserwował."
ZIĘĆ I nie obserwował?
MĄŻ Ano nie. A potem zawołał mnie. Przez umyślnego.
ŻONA Bardzo słusznie.
MĄŻ Więc wziąłem siekierę i poszedłem. Patrzę - a Maciej ponury jak diabli. I jeszcze gdera, że mu zaraz księżyc wzejdzie, że kometa weźmie i zajdzie, a tu jeszcze jakiś zaskroniec na dodatek. Więc przyłożyłem oko do lunety, a tam w samej rzeczy: zamiast komety - morda straszna sterczy! I jeszcze bydlę zęby szczerzy. Więc ja Maciejowi na to, że na czymś takim to się nie znam, niech rzuci astronomię, niech się zacznie zajmować zoologią albo pośle po jakiego innego doktora. Co też i zrobił.
ŻONA (podejrzliwie) Rzucił astronomię?
MĄŻ Nie rzucił, tylko posłał po innego doktora.
SZWAGIER I co ten doktor?
MĄŻ Doktor jak to doktor - najpierw zaskrońca opukał. Potem zrobił mu lewatywę, a gdy i to nie pomogło, wtedy wziął go na bok i przetłumaczył mu.
ZIĘĆ I wtedy wylazł?
MĄŻ A co by miał nie wyleźć. W rzeczy samej wylazł. Z początku to nie chciał, jeno syczał, ale potem wylazł.
dłuższa pauza
SZWAGIER Może by tak co spopularyzować?
ZIĘĆ A co na ten przykład?
SZWAGIER Ano czy ja wiem? Tak ogólnie.
ZIĘĆ A idźże!
SZWAGIER No to może szczególnie?
ZIĘĆ E tam, gadanie...
SZWAGIER Ja ino tak...
zasypiają na dobre
WIELKI FINAŁ,
przespany w całości przez Czworo Chłoporobotników, w czasie którego jednak Zdrowa Moralnie Część Społeczności Polskich Astronomów sprawnie dokumentuje i przedstawia na DZIWAK swoje:
w związku z czym zostaje uhonorowana licznymi:
I wtedy właśnie kilku najwybitniejszych dokonuje Wielkiego Odkrycia, które przyćmiewa wszelki ich dotychczasowy dorobek. Dochodzą oni mianowicie do wniosku, że to wszystko, co z takim zapałem robili dotąd - właściwie wcale ich nie cieszy. Próbują przypomnieć sobie, po co właściwie przed laty zaczęli bawić się w to wszystko i, ku swemu wiekiemu zdumieniu, nie mogą sobie wcale przypomnieć.
W związku z tym, bez cienia żalu porzucają astronomię i robienie nauki dla robienia forsy, po czym zakładają kolejno:
W tej sytuacji, zamiast zwykłego w takich wypadkach
dramatu, następuje niespodziewanie
Propozycje tematów maturalnych z języka polskiego w roku szkolnym 1993/94 (do wyboru).