Reportaż z kaplicy komputerowej

Klim Rettub

Obserwatorium Astronomiczne Uniwersytetu Jagiellońskiego, ul.Orla 171, 30-244 Kraków, POLAND

(Otrzymano 1 lipca 1993, przyjęto do druku 29 października 1993)

Streszczenie - Na pierwszy rzut oka autor reportażu kadzi równo prawie wszystkim po kolei, ale to chyba pozory, bo jednocześnie - jak się zdaje - dość nieoczekiwanie wsadza im bardzo złośliwą szpilę, i to w tak perfidny sposób, że sam już chyba nawet nie jest pewien czy istotnie ją wsadza, a tym bardziej - komu. (Red.)


Korzystając z uprzejmości tolerancyjnie nastawionej aktualnej Administracji Wielkiej Kaplicy Komputerowej, miałem ostatnio okazję aby odwiedzić to niezwykłe miejsce, co więcej - spędzić tam dobrych kilka godzin!

Doniosłej roli, jaką od kilku już lat pełni Kaplica Komputerowa nie sposób przecenić. W dzisiejszych, psychicznie niełatwych czasach jest ona przysłowiową Mekką dla zagubionych naukowców, którzy dzień w dzień tłumnie tu pielgrzymują. Dominuje oczywiście kwiat młodzieży, czyli ci wszyscy, których w miarę jeszcze sprawne mózgi są w stanie trawić - w odpowiednim tempie i bez zagrożenia dla zdrowia - kilogramy opasłych tomów rozmaitych instrukcji z przepięknych kolorowych pudełek, regularnie tu sprowadzanych za ciężkie pieniądze. To ci, co cieszą się ze względnie jeszcze świeżego tytułu magistra choć, oczywiście, nie brak i innych. Trafiają się także i tacy, dla których określenie "magister" brzmi jak najgorsza obelga, a na retoryczne pytanie: "Noooo i kiedy wreszcie doktorat, hę?" gotowi są strzelić w mordę, i to nawet nie patrząc specjalnie na godność pytającego. Zresztą, cała historia powtarza się bez większych zmian o jeden szczebel hierarchii wyżej, czyli w układzie doktor-docent. (W tym przypadku jednak wszystko jest znacznie bardziej celebrowane. Rytualne namaszczenie na docenta - w przeciwieństwie do niższych święceń doktorskich - poprzedza obowiązkowa porcja wyrafinowanej biurokracji, zręcznej dyplomacji, a niekiedy nawet (sic!) - dyskretne badania lojalności.)

Ale do rzeczy. Wszystkim odwiedzającym Kaplicę Komputerową pobyt w niej pozwala ukoić zszargane nerwy, łagodnie dowartościować nie spełnione ambicje i - co najważniejsze - napompować się nieodpartym wrażeniem uzyskiwania cennych wyników naukowych. Nie drażni się przy tym zastarzałych kompleksów i nie doświadcza przykrych rozczarowań, jak na przykład w instytucji zwanej Biblioteką. Przebywanie tutaj nie nudzi - w przeciwieństwie do nie kończących się referatów w sali zebrań; nie obnaża braków w wykształceniu - jak dyskusje z zagranicznymi gośćmi. Co więcej, nikt tu nikogo nie zmusza do absurdalnego łażenia tam i z powrotem, albo też w górę i w dół z rozlicznymi, nadzwyczaj ciężkimi instrumentami - jak to często bywa w przypadku prac w radioteleskopach. Nikt też nie marznie wściekle - jak w kopule od lunety podczas długich, zimowych obserwacji. Tu zawsze jest ciepło, spokojnie i przytulnie.

Niezależnie od tego wszystkiego, Kaplica jest demokratycznym, skutecznym oraz całkowicie bezbolesnym przejściem na skróty aż na sam front Wielkiej Nauki i Światowej Techniki - i to dla wszystkich. Nie tylko dla tych wybranych, urodzonych arystokratów błyskotliwej intuicji czy rozmaitych gburowatych teoretyków, którzy całymi latami faszerują się książkową wiedzą po to chyba jedynie, by później chwalić się publicznie liczeniem w pamięci całek po trajektoriach lub podobnymi idiotyzmami.

Tutaj - już raptem po paru godzinach pobytu - maleńka i zastraszona dotąd naukowa płotka może od razu takiego intelektualnego rekina zapędzić w przysłowiowy kozi róg, zadając mu jakieś nader fundamentalne pytanie, na przykład: na jakim komputerze można skutecznie zaimplementować drajwer emulatora symulującego genialną mysz? - i ten od razu musi (może po raz pierwszy w życiu?) przyznać się do totalnej niewiedzy. Na ogół też bardzo łatwo takiego typka zagiąć: - Panie, z tym całym ohydnie archaicznym "kajrajterem" (sprzed całych czterech lat - skandal!), to sobie możesz Pan pisać listy do ciotki, ale nie poważne publikacje!

Niezwykły widok! Można być pewnym, że nasz teoretyk ponownie nie pokaże się tu szybko. A potem to już nie ma wielkiego wyboru: albo nawróci się i po kryjomu nauczy paru drobiazgów, albo, niepoprawnie zatwardziały w swym iście oślim uporze, będzie przekornie głosił żenujące herezje o "całkowitej nieprzydatności komputerów w prawdziwej (?! - przyp. K. R.) teorii". Jego sprawa.

Zostawmy jednak na boku rzadkie przypadki patologii i przejdźmy do spraw bardziej optymistycznych. Nieoczekiwanie okazało się, że jedyna w swoim rodzaju atmosfera Kaplicy wywiera niezwykle doniosły wpływ wychowawczy, zostawiając trwały, pozytywny ślad na psychice uczonych. Ostatnio, na przykład, dość typowym dla Kaplicy Komputerowej stał się - jakże wzruszający w swej humanitarnej wymowie! - następujący obrazek: oto świeżo wyświęcony Magister fachowym tonem wprowadza sławnego profesora zwyczajnego w niepojęte tajniki obsługi dopiero co nadesłanej karty do komputera, drukarki ostatniej generacji, albo wręcz tłumaczy jak zapuścić kompilator pewnego egzotycznego (niemniej ustawowo zalecanego) języka programowania.

Zdarzyło się kiedyś, że pewien bardzo pewny siebie profesor powziął niezłomne postanowienie samodzielnego uruchomienia jakiegoś programu. Zdeterminowany niezwłocznie przystąpił do pracy. Ale komputer był niezbyt podatny na groźne marszczenie brwi, a już zupełnie - na liczne zasługi swego utytułowanego użytkownika, i ze stoickim spokojem wypisywał na ekranie rozmaite beznamiętne komunikaty o wszelkich możliwych do pomyślenia błędach. W końcu nie mógł już dłużej, szlag go trafił - i zawiesił się. Chcąc ratować swą reputację, zniecierpliwiony profesor najpierw obwieścił publicznie bardzo poważną awarię sprzętu. Potem strzelił dłuższy wywód o karygodnych zaniedbaniach w Kaplicy, których on, profesor, nie zamierza dłużej tolerować. Na koniec, zdenerwowany już nie na żarty, nabrał przeświadczenia, że padł ofiarą cynicznej dywersji ze strony pewnych dwóch - mocno zresztą podejrzanych - osobników, za którymi nie przepadał.

Chciałbym od razu w tym miejscu uspokoić mych Czytelników: wszystko skończyło się dobrze. Powołano niezwłocznie komisję, na czele której stanął niezawodny Magister. Jak łatwo zgadnąć, sprzęt okazał się absolutnie sprawny a programy - kompletne. W związku z tym Magister zaoferował wspaniałomyślnie swą pomoc w postawieniu jakiejś diagnozy i zwrócił się do profesora, by ten zechciał opisać swe trudności, sposób postępowania, rodzaj wduszanych klawiszy etc. Usłyszawszy odpowiedź osłupiał. Członkowie komisji oraz licznie zebrani gapie mogli się wtedy po raz kolejny naocznie przekonać, że Magister jest naprawdę bardzo zrównoważonym człowiekiem o nienagannych manierach, zachowującym absolutny spokój w każdej sytuacji.

Ze względu na brak dowodów dywersji wspomniani dwaj osobnicy zostali oczyszczeni z zarzutów i zrehabilitowani. Nie muszę dodawać, że kamień spadł im z serca.

I oto teraz profesor zwyczajny słucha z nadzwyczajną uwagą pouczeń Magistra; nieśmiało potakuje udając, że wszystko zrozumiał. Obiecuje poprawę, po czym z pokorną wdzięcznością notuje ukradkiem cenne informacje, starając się nie uronić ani jednego słowa. Magister tymczasem grzecznie, ale stanowczo żegna profesora, po czym oddala się swobodnym krokiem. Jest właśnie umówiony z kolegą-docentem i grupą jego doktorów, którzy również zdążyli coś tam zepsuć i w związku z tym usilnie prosili o porcję fachowych porad. Wygląda na to, że tym razem jeszcze im się udało: Magister potrafi być wyrozumiały, a niekiedy - wręcz pobłażliwy. Po raz ostatni nie wyciągnie żadnych konsekwencji; owszem, dostaną nawet swoje wyjaśnienia, ale w przyszłości nic już ich nie uratuje od osobistego studiowania opasłych segregatorków ze służbowej szafy. - Trzeba ich trzymać krótko - powiada surowo. - Zbyt dobrze znam ich wszystkich. Muszę być realistą. Nie można inaczej. Rozpuści człowiek partaczy i potem trudno się od nich opędzić, a tu poważna robota czeka.

Spróbujmy teraz przez chwilę pofantazjować sobie trochę. Gdyby tak któregoś dnia zniknął z Instytutu jakiś pałętający się tam doktor, to najprawdopodobniej nikt by tego nawet nie zauważył. Gdyby nagle zabrakło docenta, wtedy ten i ów westchnąłby pewnie co najwyżej: oj, szkoda go, bo był to swój chłop, z ludźmi pogadał, świństw nie robił. Gdyby z kolei ktoś porwał profesora, to niewątpliwie wszyscy płakaliby rozdzierająco na pokaz, ale - podejrzewam - niejeden odetchnąłby z niekłamaną ulgą. Ale jeśliby tak niespodziewanie zabrakło Magistra! W najśmielszych przewidywaniach nie potrafię, i nie będę nawet próbował, odmalować tego, co by się działo potem. Wizja pustej Kaplicy Komputerowej jest zbyt straszna: przenikliwa cisza, martwe ekrany, zupełne odcięcie od reszty świata. Dla wszystkich bez wyjątku oznaczałoby zupełną utratę wiedzy, niemoc twórczą, brak wiary we własne siły, stopniową alienację, a w konsekwencji - pewną śmierć.

No cóż, nie ma co rozdzierać szat. Stan taki to w końcu jakiś nieunikniony znak czasu, przedziwna inwersja wiedzy. Profesor! Niegdyś synonim wszechwiedzy a zwłaszcza - nieomylności ex definitione. Autorytet absolutny, wyrocznia ostateczna. Pan życia i śmierci swych uległych poddanych. Gdzież podziało się to wszystko?... "Jakże się świat ten zmienia!/ Ach, nie do pomyślenia/ W czasach Banachiewicza..." - jak mówi poeta.

Krótko mówiąc - Kaplica Komputerowa to oaza, w której bujnie rozkwita autentyczna demokracja i szczere braterstwo; nie ma już dyskryminującego podziału na zdolnych i na miernoty, na utytułowanych i na pospólstwo; wszyscy są równi, potrzebni i przydatni. Oczywiście - jeśli tylko zechcą. Ale to doprawdy jedyny warunek. Bez plątania się w rozmaite, zwykle zbędne (a w każdym razie wściekle zawiłe) subtelności teoretyczno-matematyczne każdy może tu z każdym przeprowadzić, w atmosferze głębokiej powagi, kulturalną i budującą wymianę mądrych poglądów oraz zapoznać się z najnowszymi trendami. Można również przyłączyć się do ogólnonarodowej, dialektyczno-diakrytycznej dyskusji na temat kilkudziesięciu systemów polskich liter z ogonkami - a wszystkie one, bez wyjątku, standardowe. Ambitni oraz poważnie wybiegający myślą w przyszłość, niewątpliwie wezmą aktywny udział w międzynarodowym sympozjum naukowym na temat "Nadprzyrodzone możliwości najnowszego systemu Drzwi (Doors) firmy MacroHard".

Przede wszystkim jednak w Kaplicy Komputerowej można obejrzeć i osobiście obmacać, zniewalające wprost swą estetyką, przeróżne szumiące skrzyneczki z guziczkami, mrugające zalotnie kolorowymi światełkami. Skrzyneczki te, połączone kabelkami w przemyślną sieć, stanowią prawdziwe okno na szeroki świat, z którego obfitym strumieniem płynie ogólnie dostępna, najświeższa informacja na absolutnie dowolny temat.

Jednocześnie także dzięki tym właśnie skrzyneczkom wszelki, najbardziej niepozorny nawet wynik naukowy - dobry, nijaki a nawet całkiem beznadziejny - wskutek stosownej interakcji z potężnym a przyjaznym pakietem najnowszych programów, ma szanse nabrania nadzwyczaj atrakcyjnej formy i blasku. Obrobiony potem aktualnie zalecanym procesorem tekstu awansuje do rangi "dokumentu", a wydrukowany na najnowszym Super-Duper-Color-Turbo-Laser-DeLuxe-7-Plus-Minus (ostatni nabytek: oczko w głowie Administracji Kaplicy) kompletnie przyćmi każdy inny wynik wymęczony metodami tradycyjno-archaicznymi.

A po całym dniu wytężonej i efektywnej pracy - zasłużona nagroda! W zależności od indywidualnych upodobań można, na przykład, polatać sobie przez parę godzin najnowszym (chociaż oficjalnie wciąż jeszcze supertajnym) modelem samolotu, a przy okazji dać popalić terrorystom od Kadafiego. Sentymentalni, a jednocześnie sprawni w palcach, pomogą dzielnemu księciu wykiwać brzydkiego wezyra i uszczęśliwią go (księcia, nie wezyra) w ramionach stęsknionej księżniczki. Pozujący na prawdziwych mężczyzn nie zasną snem sprawiedliwych dopóki nie ukatrupią z pół setki obleśnych gestapowców, natomiast ci autentycznie prawdziwi będą mogli spokojnie postudiować sobie rozmaite intymne detale skąpo odzianych zagranicznych panienek... I pomyśleć, że wszystko to bez żadnego ruszania się z miejsca!

Jakże irracjonalne i osobliwie sztuczne wydają się teraz wszystkie te stare kawały z długiej serii o omszałych uczonych! Pamiętacie? Na przykład taki: Co to jest? - z jednej strony zabazgrana maniackimi hieroglifami kartka papieru, z drugiej - spuchnięty mózg pełen beznadziejnie zmiksowanych pomysłów, w środku - pogryziony ze złości ołówek, a wszystko to razem otoczone stosem szpargałów. Teoretyk, oczywiście. Snobujący się na następcę Einsteina. Albo taki kawał: Co to jest? - z jednej strony zamrożone na kość oko, z drugiej dostojny i milczący kosmos, a w środku wiekowa rura z optyką. Wiadomo: obserwator. Optyczny. (Ostatniej ze znanych mi anegdot - tej o obserwatorze radiowym - celowo nie będę tu przytaczał; mógłby ktoś powiedzieć, że to pruderia, ale ja naprawdę nie lubię nieprzyzwoitych dowcipów.)

A zresztą, dajmy spokój kąśliwym uwagom. Doprawdy, przyszłym pokoleniom trudno wprost będzie uwierzyć, że kiedyś istotnie tak było, że takie płaskie kawały rozśmieszały wszystkich. Ale dziś nikt się nie śmieje. Oto dzięki rewolucyjnemu fenomenowi, któremu na imię "komputer", te nadzwyczaj prymitywne czasy należą już nieodwołalnie do przeszłości. Nadchodzi nowa epoka, której naczelnym hasłem będzie powiedzenie - "Loginuję się, więc jestem".

Podziękowania: Autor reportażu składa niniejszym podziękowania wszystkim wspaniałomyślnym Fundatorom Wielkiej Kaplicy Komputerowej, jak również jej hojnym Sponsorom i dostojnym Dobrodziejom, a także wielebnej Administracji, w osobie wspomnianego Magistra, za łaskawe zezwolenie na pobyt w Kaplicy w dniu 11 czerwca 1993 r. w godz. 14:35-17:10.