Zebranie mistrzów

Stubur Elfis Catimodes
Castellum Petra, 711 Via Aquilae, Vocarica 42430, ILOPONA
(Otrzymano 30 czerwca 1993, odrzucono 1 lipca 1993, ocenzurowano 12 lipca 1993, przyjęto 12 lipca 1993)

Jakiekolwiek podobieństwo wydarzeń i postaci opisanych w tym opowiadaniu do faktów i osób autentycznych, żyjących bądź umarłych, jest całkowicie zamierzone.


W dawnych, dobrych czasach, kiedy świat był jeszcze piękny i harmonijny, gwiazdy i galaktyki równo poukładane na nieboskłonie a elektrony nieskażone nieoznaczonością, gdzieś daleko, za górami, na wyżynach, pośród bujnych łąk i lasów, kwitło dostatnie królestwo - Ilopona. Stolicą tego szczęśliwego kraju był wspaniały gród, zwany Vocarica.

Wybierający się do stolicy przybysz, najpierw musiał przewędrować niewysokie wzgórza, przez które prowadził królewski trakt. Kiedy wspinał się z mozołem na kolejny wierzchołek, ogarniał wzrokiem roztaczające się dokoła krajobrazy. Łagodne zbocza pagórków przybrane były soczystą zielenią łąk, tu i ówdzie poprzecinaną żółtymi i złotymi dywanami pól, pociemniałymi od brzemienia swych owoców gęstymi sadami i prostokątami pastwisk, upstrzonymi czarno-białymi figurkami flegmatycznych krów. Ze szczytu jednego z owych wzgórz wędrowiec pierwszy raz dostrzegał jaśniejącą biel obronnych murów miasta. Schodząc niżej, ku dolinom, tracił z oczu stołeczny gród, by po wejściu na kolejny szczyt czy przełęcz, dojrzeć go znowu - bliższym, jaśniejszym i wspanialszym.

Przybysz ów - a był to zwykle wędrowny kupiec, wiozący wonne przyprawy i drogocenne jedwabie, trubadur, opiewający wielkie czyny dawnych mężów i piękne lica dzisiejszych żon albo wolny rycerz, szukający zajęcia dla rdzewiejącego miecza, czy po prostu zwykły ciura, tułający się od grodu do grodu za kawałkiem chleba - kimkolwiek by nie był, przybysz ów, po osiągnięciu ostatniego wzniesienia na królewskim trakcie, miał przed sobą stołeczne miasto w całej okazałości.

Bezpieczeństwa grodu strzegły potężne mury z najtwardszych białych granitów, postawione sposobem znanym jedynie starożytnym mistrzom i w późniejszych czasach zapomnianym. Ponad nimi wyrastały zębate wieżyce obronne i blanki, ułożone z wielkich bloków, ciosanych z białej skały. Za murami pięły się ku górze kamienice mieszczan, z brzegu te uboższe, zbudowane z cegieł oraz pośledniejszych, szarych odmian kamienia, ku środkowi grodu jednak ustępując domom i pałacom najbogatszych, wzniesionym ze szlachetniejszych i jaśniejszych budulców.

W pradawnym języku mieszkańców Ilopony słowa Voca Rica oznaczały Białe Miasto. Gdy wędrowiec wkraczał w progi miasta, jego oczy uderzała biel, we wszelkich odcieniach. To złamana różem biel strzelistych łuków, na swych barkach unoszących niebotyczne gmachy. To błękitna biel okiennych ram, szlifowanych z kobaltowych marmurów tak delikatnych i cienkich, iż słoneczne światło sączyło się przez nie, niczym przez witraże, rozsiewając w głębi przestronnych pokojów błękitne cienie. Ściany komnat jaśniały bielą zdobioną zielenią szmaragdów, jaspisów i chryzoprazów, fioletem ametystów i bursztynem lub błękitem topazów, wplecionych misterną koronką inkrustacji w gładki mur. Fundamenty najwspanialszych pałaców wyciosane były z najcenniejszych i najtrwalszych białych granitów, upstrzonych oliwkowymi plamkami chryzolitów. Ściany owych rezydencji ułożone były z śnieżnobiałych vocanitów - skał występujących tylko na południu Ilopony, wśród urwistych turni dumnych gór. Nawet dachy pałaców lśniły bielą o krwistym odcieniu, a to dzięki rubinowym kwarcom, z których rżnięto dachówki. W swym języku Ilopończycy znali dwadzieścia siedem słów, określających różne barwy bieli.

Lecz te wszystkie wspaniałości przyćmiewał swym blaskiem królewski zamek. Iglice jego wież wyrastały jedna ponad drugą, jakby niespodzianie zastygłe w pospiesznym, strzelistym ruchu ku niebu. Najwyższe baszty zwisały nad głębokimi przepaściami, tworząc rodzaj przewieszek nad pionowymi murami i sprawiając, że zamek wydawał się być jeszcze wyższym. Nie tylko w Vocarice, lecz i w całej Iloponie nie było równie niebotycznej budowli. Mimo braku widocznej regularności, konstrukcja zamku była niezwykle harmonijna i urzekała swym pięknem. Ściany zewnętrzne zbudowane były wyłącznie z najczystszych vocanitów, dzięki czemu w pełnym słońcu zamek jaśniał tak oślepiająco, iż mieszkańcy miasta musieli mrużyć oczy.

Tak to w owych pięknych dniach wyglądała Vocarica - najwspanialszy gród w całym, rozległym kraju. Niestety, w późniejszych czasach, pewien głupi król, imieniem Misa, przeniósł był stolicę do szarej i zapyziałej mieściny, przez tubylców zwanej Wawa i w tym paskudnym miejscu stawiać jął swe pompatyczne gmachy, przez co Wawa zdobyła i do dzisiaj utrzymała wątpliwą sławę najbrzydszego grodu w Iloponie. Ostatnimi czasy w samym centrum miasta, na postrach mieszkańców i przyjezdnych, postawiono ohydne, szare gmaszysko i ochrzczono je Pałacem Kultu - nie bardzo wiadomo czyjego - króla, który go wzniósł, czy jego bezdennej głupoty.

Zanim jednak doszło do tych straszliwych wydarzeń, mieszkańcy Vocarici mogli się jeszcze długo cieszyć wspaniałościami swego grodu. Jedną z nich była słynna w całym świecie Szkoła Mistrzów.

Umieszczona w masywnym, szarym budynku na skraju miasta, zwanym Castellum Petra, kryła w swoim wnętrzu największy skarb wśród wszelkich bogactw miasta, większy nawet, niźli złoto i klejnoty królewskiego skarbca, większy niż sam królewski zamek i obronne mury, większy niż cały dostatek najbogatszych mieszczan. Skarbem tym była mądrość.

Od niepamiętnych czasów Mistrzowie ze Szkoły Petra gromadzili wiedzę i umiejętności, a w dysputach i rozważaniach dociekali prawdy. Swój dorobek przekazywali uczniom, którzy, gdy stawali się Mistrzami, kontynuowali pracę swych nauczycieli. Z całego kraju przybywali do stolicy młodzi ludzie, pragnący zdobywać wiedzę u źródła mądrości, lecz jedynie najzdolniejsi spośród nich mogli dostąpić zaszczytu bycia uczniem Szkoły. Z kolei tylko niewielka część uczniów osiągała Wtajemniczenie i stawała się Mistrzami. Tylko największe umysły Ilopony mogły zgłębiać tajemnice świata i nauczać w Szkole Petra.

Raz w tygodniu wszyscy Mistrzowie spotykali się na Zebraniu, by podzielić się z dostojnym gronem swymi przemyśleniami i omówić bieżące sprawy Szkoły. Owego dnia, zgodnie z prastarym rytuałem, na kwadrans przed południem do Dużej Sali przybyli wszyscy Mistrzowie, a było ich dwudziestu pięciu. W kamiennych ławach zasiedli kolejno: Arcymistrz, Mistrz Reguł, Mistrz Słowa, Mistrz Pól, Mistrz Światła, Mistrz Eteru, Mistrz Szaman, Mistrz Obrotów, Mistrz Ciemności, Mistrzyni Kotów, Mistrz Poszukiwań, Mistrz Ksiąg, Mistrz Fal, Mistrzyni Wirów, Mistrz Pustki, Mistrz Harmonii, Mistrz Protokołu, Mistrz Porządku, Mistrz Formuł, Mistrz Cyfr, Mistrz Chaosu, Mistrz Pióra, Mistrz Waporów, Mistrz Lutownicy i Arcykapłan.

Zapadła cisza. Mistrz Protokołu uderzył w ogromnych rozmiarów gong, skonstruowany niegdyś przez Mistrza Harmonii. Jego głęboki, mistyczny głos, dobywający się jak gdyby z wnętrza samej Materii, oddawać miał harmonię sfer niebieskich i skłaniać ku rozmyślaniom o wieczności i nieskończoności.

Arcymistrz wstał z miejsca i z namaszczeniem wypowiedział uświęcone wielowiekową tradycją słowa:

- Niechaj ogień mądrości w tej świątyni wiedzy nigdy nie zagaśnie.

- Na wieki wieków - dostojnym chórem odrzekli Mistrzowie.

Arcymistrz zajął honorowe miejsce w głębokim, wyściełanym aksamitem fotelu.

- Poproszę Mistrza Protokołu o odczytanie protokołu z poprzedniego zebrania - powiedział.

Wywołany uczony poderwał się gwałtownie przewracając pospiesznie wymięte i poplamione kartki, wypełniające olbrzymich rozmiarów teczkę, którą przynosił ze sobą na każde Zebranie. Gdy po chwili odnalazł właściwy zapisek, rozprostował kartkę grzbietem dłoni, nachylił ją do światła i zaczął czytać:

- Pfrotokół s Sfebrania numeh.... - zmrużył oczy usiłując odczytać nabazgrane niewyraźnie cyfry - whacieścia sztehry fysiące hosiemszet ppięś... pięść... siesiąt czy.

To, że akurat Mistrz Protokołu okrutnie seplenił i jąkał się było rezultatem tragicznych wydarzeń, jakie rozegrały się przed wielu laty. Niegdyś ów młody człowiek obdarzony był wspaniałym głosem i nienaganną dykcją, które to cechy doprowadziły go do godności Mistrza. Niestety, jego chłonny umysł charakteryzowała nieposkromiona ciekawość, wręcz wścibskość. W najlepiej strzeżonej części Biblioteki, za potrójnymi grodziami, które otwierały się jedynie na magiczne zaklęcia równocześnie wypowiadane przez Arcymistrza i Mistrza Ksiąg, znajdowały się, oprawne w ludzką skórę, Zakazane Księgi. Ich treść stanowiły przepowiednie dotyczące losów Szkoły, Zamku i całego królestwa. Jedna z ksiąg, z uwagi na kolor swojej oprawy zwana Czarną Księgą, ujawniała czytelnikowi jego własną przyszłość.

Nie wiadomo, w jaki sposób Mistrz Protokołu włamał się do najlepiej strzeżonego pomieszczenia w całym królestwie. Nie wiadomo, jak długo tam przebywał i co robił. Wiadomo, że w końcu sięgnął po Czarną Księgę. Tego, czego się z niej dowiedział, nie zdradził później nikomu. Jednak po tym spotkaniu z własną przyszłością zrobił się podejrzliwy, wyłysiał, dostał czyraków i zaczął seplenić.

Za ten czyn, według starych praw rządzących szkołą, Mistrz Protokołu powinien być rozszarpany końmi i wydalony ze Szkoły. Jednak Arcymistrz był miłosierny i uznał, że samowiedza, którą nieszczęśnik zdobył będzie dla niego wystarczającą karą.

- Hobecfni - wyseplenił Mistrz Protokołu. - Arcsy, Ssuowa, Pfól, Śśwśfiatła, Szaman, Reguu, Hafmoni, Hoo-brotóff, Khotóff, Siemnoś-si, Kfśh... - przerwał na chwilę, by obetrzeć zaplutą brodę - Kksiąg, Firóff, Pus...ski, Protokołu, Lutowni-is-hy, Ffohmuł, Kha... Chasu, Syf, Ppióha i Wapfforóf. Pfszemowę na tfemat... - protokulant miał najwyraźniej trudności z odczytaniem własnego pisma - "Reguy koffmiczne i luckie" ffygłossił Miss... Misszcz Reguł. SSftreszszczenie pfszhemoffy...

Energicznie zaczął przerzucać zatłuszczone kartki, w poszukiwaniu streszczenia. Trwało to dobrą chwilę, po czym Mistrz Protokołu podniósł głowę i oznajmił:

- To ssnaczy, r-rozumię, że sft...treszszenia nie doftarczono.

Arcymistrz podniósł się z fotela i groźnie powiódł wzrokiem po sali.

- Ja bardzo proszę, aby każdy, wygłaszający przemowę dostarczył potem abstrakt - znacząco zastukał otwartą dłonią w blat kamiennej ławy. - Naprawdę, proszę mnie nie zmuszać, abym wyciągnął z tego konsekwencje.

Nagle zrobiło się cicho, jak makiem zasiał. Jednynie Mistrz Reguł zdawał się nie przejmować reprymendą Arcymistrza.

- Reguła dostarczania streszczeń nie jest nigdzie ogłoszona pisemnie - oznajmił spokojnie. - Oficjalnie nic mi o niej nie wiadomo.

- To proszę przyjąć do wiadomości, że streszczenia należy dostarczać. To jest ustne zarządzenie i obowiązuje ono wszystkich, mistrza też! Proszę kontynuować - rzucił niedbale w kierunku Mistrza Protokołu.

Ten zapatrzył się w Arcymistrza maślanym wzrokiem i minęła dłuższa chwila, nim podjął swój syczący i plujący monolog.

- F dyszkus-ii uszesfniczyli Miszszczowie: Fohmuł, Ssuowa, Siemności i Syf... Syfr. Pfytania - dobrał się do stosu malutkich fiszek, na których Mistrzowie zapisywali treść pytań zadawanych prelegentowi. - Miszcz Sssuowa: Jak szie to ma ddo modheli sztatyssczycznych, Miszszcz Hafmonii: A to szsie f czym sawiera, Miszcz Fohmuł: sskond pan to fie. Z-zebranie zzamknięto o drugiej dwa... dwadzieścia - zakończył niemal doskonale i klapnął z westchnieniem na kamienną ławę.

Arcymistrz uśmiechnął się niewesoło.

- Mam dla szanownych mistrzów dwie wieści. Jedną dobrą, a drugą złą. Ta dobra jest już wam zapewne dobrze znana, natomiast co do tej złej, to nie otrzymałem jeszcze wszystkich informacji, więc nie mogę na razie jej przekazać. Wobec tego nie powiem wam nic. Ach - podrapał się w łysinę - byłbym zapomniał o jeszcze jednej sprawie - pochylił się nieco i dla większego efektu zawiesił głos. - Wiecie?

Mistrzowie spojrzeli się po sobie.

- Nie wiemy - odparli.

- No to się dowiedzcie.

Mistrzowie pokiwali głowami ze zrozumieniem. Skoro trzeba, to się dowiemy.

- Czy są jakieś inne komunikaty?

- A jużci - odezwał się Mistrz Słowa. - Azaliż umiłowanym naszym powinszowaniem byłoby umysł jasnością objąć, jak się, nieprawdaż, wyświetla problemat nierozwikłany kasaty Szkoły Petryjskiej, a Mistrzów na wsze strony świata rozpędzenia i infamii niezmierzonej.

Na te słowa wstał siedzący na uboczu Mistrz Ksiąg, który we wszelkich językach i dialektach był uczony. Znał on także starożytną Mowę Mistrzów, której kwiecistą odmianą posługiwał się Mistrz Słowa.

- Mistrz Słowa pyta, co się dzieje ze sprawą likwidacji Szkoły.

Szmer zdziwienia przeszedł przez salę.

- No właśnie - Arcymistrz ponownie podniósł się z fotela. - Ponieważ nie wszyscy znają jeszcze tę sprawę, to ja może wyjaśnię. Jak dobrze wiecie, w całym kraju jest bardzo wiele szkół i akademii. Różne to instytucje. Są konfraternie cechowe, uczące powszechnych rzemiosł - przygotowują one do zawodu tkaczy, piekarzy, katów czy błaznów. Są wszelkiego rodzaju kolegia i konwikty kształcące magów, astrologów czy dyplomatów. Jest wreszcie wielka Wszechnica Królewska, gdzie uczą właściwie wszystkiego, no i nasza Szkoła, kształcąca Mistrzów w sztukach i naukach wyższych. Są wśród tych uczelni i małe, liczące kilka czy kilkanaście dusz i tak ogromne jak Wszechnica, gdzie samych mentorów jest ze sześćdziesiąt, nie mówiąc już o bakałarzach i guwernerach - wielu z nich, zresztą, u nas odebrało, przynajmniej częściowe, wykształcenie. Otóż wyszedł edykt królewski, który nakazuje... A, mam go nawet tutaj, to wam przeczytam. "Kancelaria Królewska Jego Wysokości Półbasa Trzeciego..., dnia tego a tego..., numer dziennika..., łamane przez dwadzieścia trzy...", tu się zaczyna: "My, samodzierżny i samobieżny król, pan i władca Ilopony Wielkiej, Korony Obojga Prudencji, Chadencji, Kapencji i stosownych prowincji", wymienione w przypisie, "Niestrącalny Wódz Naczelny Armii Ilopony Wielkiej, Husarii i Pancerii, Grododzierżca Vocarici Białej ze stosownymi przyległościami", znowu przypis, "którego moc i potęga nieugięta..." i tak dalej, i tak dalej, "nakazujemy co następuje: by nauczania poziom jak i pion utrzymać w szkołach wszelkich wysoki, a wykształceniem słusznym kadr umacniać potęgę Ilopony Wielkiej, Korony Obojga...", to co zwykle, "więc nakazuje się, by tam gdzie ilość nauczycieli w stopniu co najmniej mentora lub co najmniej mistrza wyzwolonego nie przekracza pięciu, nauczania zaprzestać, a studentów wszelkich rozprowadzić po uczelniach, szkołach i konwiktach okolicznych, które tego prawa nie utraciły. Jeśli takie szkoły, co nauczania prawo utraciły, innej działalności, pożytek królestwu niosącej nie prowadzą, lub w terminie trzymiesięcznym nieprolongowalnym nie podejmą - ulegają kasacji i rozwiązaniu a rozpuszczeniu na cztery wiatry. Jeśliby ktokolwiek - szlachcic, czy zwyczajny człowiek - edyktowi temu nie podporządkował się, popełnia przestępstwo stopnia ósmego be." Tu jest przypis do Kodeksu Królewskiego.

Mistrz Ksiąg zerwał się nerwowo ze swojej ławy.

- Król mówi, że jak nie mamy pięciu wyzwolonych, to nas rozwiąże.

- Zrozumieliśmy, proszę mistrza - odezwał się oschle Mistrz Formuł. - Zrozumieliśmy dobrze, co mówi edykt Jego Królewskiej Wysokości i nie musi nam mistrz tłumaczyć.

Ten wysoki, zasuszony mędrzec swój tytuł zdobył dzięki wielkiemu mistrzostwu w operowaniu formułami myślowymi i logicznymi. Potrafił on także przenosić je na papier, by tam dokonywać skomplikowanych operacji, których poza nim i może kilkoma mentorami z Wszechnicy Królewskiej, nikt nie rozumiał. Jednak nauczyciele ze Szkoły naśmiewali się po cichu, iż tytuł nadano mu, ponieważ był wielkim formalistą.

- Khe-khm - odkaszlnął Mistrz Fal - chciałbym zauważyć, że mistrzów wyzwolonych jest u nas tylko czterech. Kiedy wchodzi edykt?

- Datowany jest sprzed tygodnia, ale obowiązuje sześciomiesięczne vacatio legis.

- No to jak za pół roku ktoś się nie wyzwoli, to po nas.

- Pffszepfraszam bhardzo - zasyczał Mistrz Protokołu - ale ss tego, cso ja rosumiem, to nic nie jes jeszsz...cze phewne. Edikt kuref... klóleski musi byćś zaatfierdzsony pfrzes Rade Kóleską i Kolhegium Regensyjne ff tferminie dwutygod... nioffym. Koleghium może być pszszeguosowane przez Radę i jego phoprawki się nie liczą, chyba, że ssgłosi wotum. W takim wypadsku Rrada Kur... Królewska musi w terminie trzydniowym ssgłosić separatum do decyzji Kolegium, albo zostanie rozwiąssana przes króla i edykt nie będzie odrzucsony. Natomiast jeżeli Kolegium nie zgłosi wotum, to Rada może odrzucić edykt jednogłośnie, przy jedenastu obecnych członkach. Cała Rada liczy dwanaście osób. Nawet po odrzuceniu, król może zignorować decyzję Rady, jako niebyłą, a w wypadku apelacji, skasować Radę, ścinając wszystkich członków. Czyli Rada, w swoim interesie nie powinna odrzucać edyktu kur... królewskiego. Wydawać by się zatem mogło, że takiego kur... królewskiego edytku odrzucić nie sposób. Jjj..ednakże, aby pszszyjąć edykt, Rada musi potwierdzić go zmniejszoną większością głosów, to jest jedna trzecia plus jeden. Musi się to jednak odbyć przy obecnym kwo... khfo... kworum, czyli połowie stanu Rady, a więc przy sześciu obecnych członkach. Jednak na dzień dzisiejszy pięciu radnych jest z wizytą w Bananii, a dwóch na torturach w królewskich kazamatach. Do kworum brakuje jednego. Jeżeli w ciągu owych dwóch tygodni Rada nie potwierdzi edyktu, to powstaje tu luka prawna, bo Kodeks Kur... Krórewski nie przewiduje wypadku, gdy Rada nie przyjmie ani nie odrzuci edyktu. Zwykle Rada przyjmowała wszystko bez szemrania. W Bananii jest przewrót rycerski, więc wizytujący radni prędko nie wrócą, zwłaszcza, że, jak słyszałem, mają powiązania z międzynarodową mafią bananową. Tych dwóch z lochów król chyba nie wypuści, a nawet jeśli, to nie będą mogli głosować, nie mając rąk - taki przepis. W takim wypadku najprawdopodobniej Rada zostanie rozwiązana w trybie zwyczajnym, bez ścinania głów, Radni w Bananii zostaną skazani na banicję, pozostali dołączą do kolegów w lochach, król wybierze nową Radę, lecz ta będzie mogła podjąć działania dopiero po trzymiesięcznym okresie adaptacyjnym, a wtedy będzie już za późno na wprowadzenie edyktu w życie, bo zacznie się nowy rok szkolny. Chciałbym zwrócić uwagę, że wspomniane przez kolegę vacatio legis rozpocznie się dopiero od chwili zatwierdzenia edyktu, a nie od jego ogłoszenia. Król może oczywiście wprowadzić stan wyjątkowy i skasować Radę Kur... Królewską i Kolegium Regencyjne, lecz w Kolegium jest jego bratanek, więc nie sądzę, by to zrobił. W takim wypadku jest duża szansa, by edykt nie wszedł w życie w tym roku.

Mistrz Protokołu miał jedną niezwykłą cechę. W przeciwieństwie do zwykłych ludzi, którzy w miarę narastania zdenerwowania i zaangażowania zwykle zaczynają się jąkać, plątać i gubić, im bardziej był zacietrzewiony, tym lepiej mówił. Całkowicie płynna wymowa oznaczała u Mistrza Protokołu stan najwyższego wzburzenia, bliskiego wybuchu. A nic tak bardzo go nie wzburzało, jak dyskusje o polityce.

Jednak zgromadzeni na sali mędrcy zdawali się nie słuchać tego, co miał do powiedzenia. Mistrz Ciemności, najwyraźniej znużony jego długą i pokrętną przemową odezwał się zniecierpliwiony.

- Ale tak czy inaczej wisi nad nami groźba likwidacji. Jak nie teraz, to później. Nie rozumiem, jak możecie o tym tak spokojnie mówić. Król chce nas zlikwidować!

- Nie nas, tylko Szkołę Castellum Petra - Mistrz Formuł nie zmienił swego oschłego tonu. - A wy, Mistrzu Ciemności, ze swoimi umiejętnościami czarnoksięskimi pracę na pewno znajdziecie.

- Tu nie chodzi już o mnie, ale o całą Szkołę, jak raczyliście to zauważyć, Mistrzu Formuł. Chodzi też o naszych uczniów, którzy zostaną wcieleni do Wszechnicy Królewskiej i stracą okazję edukacji w najstarszej szkole w Iloponie.

- Otóż to! Otóż to! - zapalił się nagle beznamiętny dotąd Mistrz Formuł. - Edukacja, proszę Mistrza, e-du-ka-cja. Może się to wam wszystkim wydać dziwne, ale kasacja Szkoły wyjdzie wam i uczniom na dobre, i szczerze mówiąc cieszę się, że tak się stanie. Powtarzam: edukacja i wiedza - to jest najważniejsze. Niestety, wiedza, którą przekazuje się studentom w tej szkole nic im w przyszłości nie da. Świat się zmienia i różne tam czarnoksięskie hokus-pokus czy babranie się w alchemicznych świństwach odchodzi do lamusa nauki. Czarami to zajmowano się trzysta lat temu i już dawno dowiedziono ich nieskuteczności w rozwikływaniu zagadek świata i dociekaniu prawdy. A te wasze podglądanie natury - chodzicie sobie po lesie, ptaszki podpatrujecie, jakieś kamyczki zbieracie, ziółek sobie nazrywacie, albo w gwiazdki popatrzycie. I co z tego wynika? Nic! Nic, proszę panów!

Mistrzyni Kotów zesztywniała nagle i spiorunowała mówcę wzrokiem. Ten jednak nie zwracał najmniejszej uwagi na otoczenie, podniecając się coraz bardziej swoim krasomówstwem.

- No bo cóż robi taki empiryk, czy obserwator. Zapisuje coś sobie w kajeciku, jakieś tabelki, jakieś cyferki i już jest zadowolony. Przeleje kilka śmierdzących płynów z fiolki do fiolki, coś tam zanotuje i już ma przyczynek do wielkiej, "naukowej" dyskusji. A te wasze wszystkie aparaty? Różne astrolaby, kwadraty, jakieś szkiełka, zerkałka, kamienie, meteory, te wszystkie chemikalia, kolby i retorty. Jeden wielki, przestarzały szmelc, powiedzmy sobie szczerze. Gdy przyjeżdżają odwiedzać mnie mędrcy z zamorskich krajów, to muszę się za was wstydzić. A ile dukatów z królewskiego skarbca trwoni się na takie zabawy! I to ma być nauka? To ma być wiedza? Dobre sobie... To jest szarlataństwo, proszę panów, i dziwię się, że jeszcze królewski inkwizytor nie oskarżył was o konszachty z diabłem. I niech pan tak na mnie nie patrzy, Mistrzu Ciemności, bo sam pan to uprawia.

Nagle Mistrz Formuł obrócił po ptasiemu głowę i roziskrzonym wzrokiem spojrzał daleko przed siebie.

- Dziś liczy się jedynie scholastyka, oparta na myśleniu i logice, a nie na bieganiu po lesie. To tylko dzięki czystemu intelektowi wielkich myślicieli odkryto, że świat jest nieskończony. To intensywne rozważania czystego rozumu stworzyły scholastyczne modele takich zjawisk, jak spadanie, magnetyzm, czy świecenie. I tylko modele pozwoliły nam w sposób rzetelny i dokładny pojąć naturę tych zjawisk. Innej drogi do prawdziwego zrozumienia świata nie ma, gdyż świata materialnego, w swej bezpośredniej postaci, zrozumieć się nie da. Trzeba skonstruować model. Model jest piękny, precyzyjny i logiczny, a przez to możliwy do objęcia ludzkim umysłem.

- A modele opisujemy za pomocą formuł - szepnął do sąsiada Mistrz Pióra, uśmiechając się złośliwie.

- A modele opisujemy za pomocą formuł - grzmiał dalej Mistrz Formuł - Dlatego umiejętność posługiwania się formułami jest tak ważna. Natomiast te wasze "wyniki", którymi się tak chlubicie, te całe cyferki i tabelki są po prostu nieistotne. Tylko dzięki naukom czystym, dzięki medytacjom, kontemplacjom i ciężkiej, uczciwej pracy można osiągnąć prawdziwy kontakt z Naturą. I właśnie nauki czyste wykładane są w Królewskiej Wszechnicy i ja je tutaj reprezentuję! I tylko we Wszechnicy prawdziwi mędrcy będą mogli porządnie wykształcić żaków.

Mistrz Ciemności syknął z niesmakiem i odwrócił się tyłem do swojego adwersarza, dając tym samym do zrozumienia, że nie ma ochoty na kontynuowanie dyskusji. Mistrz Formuł przeszedł niegdyś do Szkoły Petra z Wszechnicy Królewskiej. Stało to się w czasach, gdy w Szkole brakowało nauczycieli nauk czystych. Nadal współpracował z mędrcami z Wszechnicy a ze Szkołą wiązał go formalny kontrakt i królewska pensja. Jedynym obowiązkiem, który na niego nałożono, było kształcenie uczniów i wywiązywał się z tego bez zarzutu. Co prawda przed każdym egzaminem u surowego Mistrza Formuł na studentów padał blady strach, jednak po latach zaczynali cenić jego nauki, a na myśl o przerażeniu, jakie ich niegdyś ogarniało, jedynie się uśmiechali.

Zapadło milczenie. Arcymistrz przyglądał się całemu zamieszaniu z ponurą satysfakcją z głębi wyściełanego aksamitem fotela, Mistrz Protokołu zdawał się być zajęty jedynie swoimi czyrakami, Mistrz Pól wpatrywał się szklistym wzrokiem w jakąś nieistniejącą wizję, a Mistrz Cyfr zbulwersowany łypał spode łba na Mistrza Formuł i mechanicznie wypełniał rzędami cyferek jakieś tabelki. Młodsi mistrzowie szeptali w ostatnim rzędzie, komentując przemowę i chichocząc co chwila. Wreszcie odezwał się Mistrz Porządku, który swego czasu przybył do Szkoły razem z Mistrzem Formuł.

- Myślę, że nie powinniśmy zapominać o tym, że scholastyków sprowadzono do Szkoły po to, by kształcili uczniów. Gdy uczniów zabraknie, to my pierwsi stracimy pensję.

Mistrz Formuł żachnął się jedynie i znieruchomiał mamrocząc coś do siebie.

- Czy ktoś mi wytłumaczy, dlaczego król się uwziął akurat na naszą Szkołę? - zapytał milczący dotąd Mistrz Pustki.

- Tu nie chodzi tylko o Szkołę - Arcymistrz nie podniósł się nawet z fotela. - Edykt dotyczy wszelkich uczelni i konfraterni, gdzie ilość mistrzów wyzwolonych lub mentorów nie przekracza pięciu. To oznacza likwidację wielu małych, niezależnych szkół, na przykład szkoły błaznów czy poetów.

- No tak, błaznów teraz jest w nadmiarze, a kształcą ich wszędzie, na przykład we Wszechnicy - Mistrz Cyfr uśmiechnął się jadowicie do Mistrza Formuł, przerywając na chwile wypełnianie swoich tabelek. Znany był z pasji do numerologii i godzinami potrafił zapełniać puste arkusze papieru równymi rządkami drobniutkich cyferek. Potem zabierał się do, jak sam to określał, analiz: wpatrywał się długo i uporczywie w zapisane karty, usiłując znaleźć prawidłowości, rządzące światem liczb. Po czym dokonywał stosownych kalkulacji i zapisywał następne kartki białego papieru. Obliczenia te były pracą trudną i mozolną, więc Mistrz Cyfr postanowił skonstruować odpowiednią machinę, która by to robiła za niego. Jego pęd konstruktorski stał się w Szkole niemal legendarny. Od wielu lat gromadził części owej machiny, biegając po wszystkich bazarach stolicy lub naciągając kolegów po fachu. Jego pracownia była już zawalona różnymi gratami, które kiedyś miały się przerodzić w machinę do obliczeń. Nic jednak nie wskazywało, by powstała ona prędko, bowiem Mistrz Cyfr był ciągle niezadowolony z zakupionych części, co chwila narzekał, że to co kupił jest już przestarzałe i wybiegał na miasto w poszukiwaniu nowszych osiągnięć lokalnego rzemiosła. Gdy wreszcie zdobył upragniony element, zaczynał głośno narzekać na cenę i rozpaczać, jak bardzo przepłacił, po czym przeklinał sprzedawcę wraz z potomkami, aż do siódmego pokolenia. Wszyscy mu doradzali, aby sprowadził gotową machinę z któregoś z zamorskich, bogatych królestw, jednak on uparcie konstruował własną, twierdząc, że tak będzie taniej i lepiej.

Mistrz Cyfr ponownie pogrążył się w swoich tabelkach i pozornie przestał zwracać na dyskusję jakąkolwiek uwagę. Mistrz Formuł, który sztywny, jak kij siedział w ławie także zdawał się zapomnieć o istnieniu kolegów. Ze skórzanej, wytartej torby wyciągnął kilka białych zawiniątek, fiolkę pełną kolorowych pigułek i flaszeczkę gorącego wywaru z jakichś tajemniczych ziół. Paczuszki były bardzo precyzyjnie podpisane - udko kurczaka, chleb z serem, chleb z wędzonym mięsem, jajko gotowane i wędzony dorsz. Po krótkiej lekturze wybrał chleb z wędzonym mięsem i jajko gotowane. Pozostałe wiktuały troskliwie schował do torby. Natarczywie szeleszcząc papierem rozwinął oba pakunki i starannie ułożył przed sobą. Z fiolki wybrał trzy pigułki - czerwoną, zieloną i niebieską, po czym położył je obok chleba i jajka. Otworzył flaszkę i nalał nieco parującego płynu do nakrętki, którą też ustawił na blacie. Ogarnął wzrokiem cały ten swój dobytek, westchnął tęsknie i zabrał się do ucztowania.

A dyskusja toczyła się dalej. Kiedy stary, zakurzony zegar wybił dwunastą trzydzieści, Mistrz Protokołu chyłkiem wymknął się z komnaty. Robił to dosyć często i bardzo punktualnie. Należał do Bractwa Rycerskiego i złośliwi mówili, że wybiegał na blanki szkolnego muru, by stamtąd oddać cześć swojemu wodzowi, który o tej porze dokonywał inspekcji oddziałów. Była to oczywiście nieprawda, gdyż ze Szkoły Petra nie widać było dziedzińca królewskiego zamku, gdzie odbywała się rycerska ceremonia i odwrotnie, wódz nie mógł dojrzeć Mistrza Formuł..

- No, ale tu nie ma się z czego cieszyć - odezwał się sędziwy Mistrz Harmonii. Mimo podeszłego wieku zachował potężną sylwetkę i donośny, władczy głos, którym operował jednak spokojnie i z umiarem. - Szkoła Castellum Petra to najstarsza uczelnia o takim poziomie nie tylko w Iloponie, ale i w całym, cywilizowanym świecie. Przeszło sześć wieków temu, kiedy królowa Leokadia zakładała Akademię Nauk Wyższych, bo tak się z początku Szkoła nazywała, w królestwie istniały jedynie proste konfraternie cechowe, a najwyższą umiejętnością, jaką podówczas można było zdobyć była architektura, której uczono przez całe trzy lata. Nawiasem mówiąc, sztuka budowania była natenczas bardzo prosta - stawiano jakiś gmach i jeżeli się nie zawalił, to miał szansę przetrwać wieki, a jeżeli legnął w gruzach, to wkrótce o nim zapominano. Stąd te wspaniałe budowle stolicy, które dzisiaj uważamy za cuda. Ale wróćmy do naszej Szkoły. Jak wspomniałem w owych czasach żadnych nauk nie rozwijano, a dawną, zapomnianą wiedzę przechowywano jedynie w księgach, zapisanych przez starożytnych uczonych. Dopiero dzięki mądrości i światłości królowej Leokadii powstała pierwsza na świecie szkoła, której zadaniem było zgłębianie i rozwijanie nauk wyższych. To właśnie z murów tej szkoły wyszli pierwsi mędrcy i ruszyli w świat szerzyć swoją wiedzę. To jedynie dzięki naszej szkole mogła w ogóle powstać Wszechnica Królewska. Przez długie lata wszyscy jej mentorzy wywodzili się ze Szkoły! Nawet teraz część mędrców Wszechnicy zdobywa swe wykształcenie tutaj. Nie jest zatem tak, jak twierdził mój szanowny przedmówca, że poziom kształcenia uczniów jest niski a wiedza zdobyta u nas niepotrzebna. Mentorzy Wszechnicy mieliby na ten temat inne zdanie. A zatem - Szkoła Castellum Petra jest kolebką współczesnej wiedzy i ciągle liczącym się w świecie ogniskiem postępu. Przeto przychylę się do zdziwienia Mistrza Pustki i sam wyrażę zdumienie, iż król zamierza zlikwidować naszą Szkołę. Bo nie jest to li tylko kwestia edyktu i mechanicznego usuwania małych szkółek czy konwiktów. Castellum Petra jest uczelnią wyjątkową, jedyną w swoim rodzaju i powinna podlegać szczególnej ochronie. Wierzę jednak w mądrość naszego władcy i ufam, że ów powszechny edykt zostanie uzupełniony szczegółowymi instrukcjami, tyczącymi Szkoły.

- Brawo - skwitował wystąpienie kolegi Mistrz Fal. - ze swej strony mogę jedynie dodać, że Mistrz Formuł niesprawiedliwie ocenia badania naukowe prowadzone przez nas. Nie wiem jak inni, ale ja jednak czasem myślę i pracuję nie tylko empirycznie ale i scholastycznie, a efekty tego każdy może poznać, bo są znaczne i doceniane przez uczonych we Wszechnicy, a także przez zamorskich mędrców. Inaczej by tu do nas nie przyjeżdżali.

- Przyjeżdżaliby, przyjeżdżali - mruknął do swego sąsiada Mistrz Cyfr. - Taki skansen każdy by chciał zobaczyć.

- Jednakoż przekonanie ku mej jaźni wpływa i azaliż, myśl mą lotną utwierdza, iż dysputa nad materią rozwijaną jest, nieprawdaż, w rzeczy samej bezzmysłowa - zaintonował Mistrz Słowa.

- W rzeczy samej, zostawmy te dyskusje i poczekajmy na dalsze zarządzenia królewskie - uprzedził Mistrza Ksiąg Arcymistrz. - A co do mistrzów wyzwolonych, to niektórzy z obecnych tu na sali są już tego bliscy, i ja chciałbym zaapelować do nich, aby podjęli wszelkie kroki, mające na celu przyspieszenie tego procederu. W razie czego, możecie liczyć na moje wsparcie. Czy są jeszcze jakieś komunikaty? Może pytania?

- Chciałbym zapytać, dlaczego, mimo upałów, wszystkie kominki w Szkole są jeszcze rozpalone - odezwał się Mistrz Reguł.

- To bardzo proste - wyjaśnił Arcymistrz. - Nie nadszedł jeszcze edykt królewski, nakazujący wygaszenie ognia.

Mistrz Reguł pokiwał głową, uśmiechając się ironicznie. Westchnął ciężko i zabrał się do rysowania wzorków na papierze.

- Aha, byłbym zapomniał - Arcymistrz dramatycznie zawiesił głos i po chwili zapytał tajemniczo - Wiecie?

Mistrzowie pomni poprzedniej nauki odparli, jak jeden mąż.

- Wiemy!

- Aaa, jak wiecie, to wam nie powiem - Arcymistrz rozsiadł się wygodniej w fotelu i oparł nogi o kamienną ławę.

- Jeśli można - Mistrzyni Kotów spojrzała pytająco na Arcymistrza, a uzyskawszy zezwolenie kontynuowała: - Chciałabym wyjaśnić pewną sprawę. Otóż odwiedził nas niedawno Inspektor Królewski i zrobił inwentaryzację dóbr, znajdujących się na terenie szkoły. Przyniósł w tym celu różne stare formularze i faktury, poświadczające zakupy tych, czy innych przedmiotów. Wśród nich znalazła się także faktura, opiewająca na trzy srebrne kałamarze, o wartości po pięć dukatów każdy. Spośród nich udało nam się odnaleźć tylko jeden. Czy ktoś może wie, gdzie są pozostałe?

- Jeden jest w bibliotece - powiedział Mistrz Ksiąg.

- No właśnie, tak też myślałam. Na fakturze jest pański podpis, potwierdzający odbiór wszystkich trzech kałamarzy. Na pana spada też odpowiedzialność za nie. Niech pan wobec tego znajdzie trzeci kałamarz.

- Zaraz, zaraz - odezwał się Arcymistrz. - Coś chyba sobie przypominam, ale to było strasznie dawno temu. Czy nie zabraliście jednego kałamarza do domu... Tak chyba właśnie było. Nie braliście?

- Nie.

- No to gdzie on trafił?

- Do mnie do domu - odparł Mistrz Ksiąg.

Arcymistrz znieruchomiał.

- Przecież powiedzieliście, że nie braliście.

- Nie powiedziałem, że nie brałem. Zaprzeczyłem, że nie brałem.

- Zaprzeczacie, że braliście ten kałamarz do domu?

- Nie.

- To dlaczego mówicie "nie"?

- Ja tylko zaprzeczyłem przeczeniu Arcymistrza.

- O czym wy, u licha mówicie?

- O mojej negatywnej odpowiedzi na zaprzeczenie Arcymistrza dotyczące faktu zabrania przeze mnie kałamarza do domu.

- Uważacie, że ja zaprzeczyłem, jakoby wy nie braliście tego kałamarza do domu?

- Nie.

- Aha

Arcymistrz myślał przez chwilę zdezorientowany.

- Czy wy sobie ze mnie kpicie?

- Ależ skąd, Arcymistrzu. Ja tylko usiłuję stosować się do zasad logiki.

- Ale usiłujecie mi wmówić, czego to ja nie mówiłem?

- Nie. Usiłuję wyjaśnić co Arcymistrz powiedział.

- A co ja powiedziałem?

- Arcymistrz powiedział: nie braliście, a ja temu zaprzeczyłem.

- Nie stwierdziłem, że nie braliście, jedynie zapytałem, czy nie braliście, a to różnica.

- Przepraszam, nie usłyszałem intonacji pytającej.

- No to jak w końcu, braliście ten cholerny kałamarz do domu, czy nie? I odpowiadajcie mi tu pełnym zdaniem.

- Brałem kałamarz do domu.

- Uff. No to go odnieście i będzie spokój.

- Kiedy to niemożliwe.

- A to niby czemu?

- Bo ja go nie mam.

- Nie macie?

- Nie mam.

- Nie macie kałamarza?! To o czym, do ciężkiej cholery jest ta dyskusja? Czy znowu zaprzeczycie, że nie braliście kałamarza do domu? Co?

- Tak, zaprzeczę - jęknął Mistrz Ksiąg i natychmiast się zreflektował: - To znaczy brałem, tylko że teraz go nie mam.

- Czy wy zawsze musicie tak kręcić? To coście zrobili z tym nieszczęsnym kałamarzem.

- Odniosłem go do Szkoły.

- No to gdzie on teraz jest?

- Nie wiem. Może wziął go ktoś inny.

- Chwileczkę - wtrąciła się Mistrzyni Kotów. - Z dokumentów wynika, że chciał pan ten kałamarz kupić. Czy nie tak? To znaczy, czy tak?

- Tak, ale mi nie sprzedali. Chciałem dać Szkole cztery dukaty, ale intendent odmówił. Odniosłem więc kałamarz z powrotem, ale jak widzę, do dziś wisi w papierach na mnie.

- Wobec tego pan będzie go musiał odnaleźć. W przeciwnym razie Inspektor obciąży pana kosztami. A to będzie, cena, plus podatek, akcyza, amortyzacja, no i wreszcie najważniejsze - wyrównanie inflacyjne, a było to dwanaście lat temu... - Mistrzyni Kotów zaczęła coś szybko liczyć na papierze - po drodze mieliśmy skok inflacyjny na tysiąc procent, dewaluację, deflację i deflorację, co razem daje... sto pięćdziesiąt cztery dukaty.

Mistrz Ksiąg zbladł.

- Litości, toż to moja roczna pensja!

- Trudno. Trzeba było nie podpisywać.

- Można zawsze zamienić na więzienie - wtrącił się Mistrz Szaman. - Po pół dukata za dzień. Ewentualnie na kazamaty, po dukacie za dzień, albo na roboty w kamieniołomach, po dwa dukaty, względnie ciężkie roboty, po trzy, ze zniżką pięćdziesięcioprocentową za niedziele. To daje... jakieś pięćdziesiąt pięć dni.

- Trzy miesiące ciężkich robót w kamieniołomach?! Za jeden kałamarz?! - pod Mistrzem Ksiąg ugięły się nogi. - Przyznajcie się, wy żartujecie, co?

- Nie przejmuj się - pocieszył go Mistrz Szaman. - może się odnajdzie. Poszukamy razem.

- Dobra - przerwał im Arcymistrz. - Nie bójcie się, Mistrzu Ksiąg, jakoś to załatwimy. Jeszcze ktoś coś ma... - rozejrzał się wyczekująco po sali.

- To może ja coś powiem - nieśmiało zgłosił się Arcykapłan. Nie miał co prawda tytułu mistrza, lecz jako opiekun Kaplicy miał prawo uczestniczenia w zebraniach mistrzów. Był to człowiek niezwykle młody na tak wysokiej godności, lecz w tych zeświecczałych czasach, przy chronicznym braku kapłanów, na najwyższe stanowiska duchowne powoływano nieraz zupełnych młodzików. W Szkole nie wyglądało to tak bardzo niezwykle, gdyż Arcykapłan był tu jedynym duchownym i, poza jednym czeladnikiem, w dodatku świeckim, nie miał żadnych podwładnych.

- Gloria veritas - skłonił się nisko. - Chodzi o odprawianie wszelkich obrządków w kaplicy, o medytacje, modlitwy, akty strzeliste, celebrowanie dni świętych, no a przede wszystkim o kontakty duchowe, z których przyczyny kaplica nabrała nieco użytkowego charakteru - westchnął. - Dzięki moim staraniom i wsparciu Arcymistrza oraz Arcykapłana Królestwa uruchomiono w naszej kaplicy komunikator transcendentalny, dzięki któremu każdy, niewprawny nawet w sztukach kapłańskich, może po chwili skupienia osiągnąć kontakt nie tylko z duchami przodków, ale i z osobami żyjącymi daleko w świecie. Rzecz w tym, że korzystanie z owego uświęconego aparatu wymaga pewnej wiedzy, no i kultury - podkreślił ostatnie słowo spoglądając z wyrzutem na wślizgującego się do sali Mistrza Protokołu. - Kaplica to nie jarmark i należy się tam zachowywać stosownie. Chciałbym się zwrócić właśnie do korzystających z komunikatora: nie zapominajcie, że w kaplicy są też inni wierni, pragnący chwili skupienia i medytacji. A co do samego komunikatora i ceremonii jego działania, to ja oczywiście chętnie każdemu wyjaśnię i pomogę, na tym polega moja posługa, lecz przede wszystkim chciałbym was skierować do świętych ksiąg, które znajdują się w kaplicy. Mimo najszczerszych chęci nie jestem w stanie objaśniać wszystkim szczegółów każdego obrządku. Pewne rzeczy powinniście wiedzieć sami. Nie wypada, aby wierny, przychodzący do kaplicy nie wiedział, jak się odprawia ceremoniał Umocnienia Umysłu czy Pokrzepienia Ducha. Rozumiem, że komunikator, to skomplikowany aparat, ale jego działanie i wszelkie związane z nim ceremoniały wyjaśniają księgi.

Arcykapłan wytaszczył spod ławy olbrzymich rozmiarów tomiszcze i z widocznym trudem uniósł je do góry.

- To jest dobre na początek. Przed skorzystaniem z kaplicy warto przestudiować tę książeczkę. Są tu elementy obrządków religijnych i podstawowe ceremoniały. A tam, na tym wózku - wskazał na księgę, pod którą uginał się metalowy, solidny biblioteczny wózek - leży księga zaznajamiająca laika z podstawami komunikacji duchowej. A w niej: jak osiągnąć skupienie pierwszego stopnia, jak osiągnąć koncentrację wysoką, jak nawiązać kontakt duchowy, nawet pod nieobecność rozmówcy i wszelkie stosowne zaklęcia. Warto ją przejrzeć przed przystąpieniem do kontaktu z oddalonymi osobami. W Kaplicy znajduje się jeszcze wiele innych ksiąg, wartych zgłębienia.

Mistrzyni Kotów stwierdziła jednak, że księgi jej nie satysfakcjonują.

- Czy mógłbyś mimo wszystko w kilku słowach opisać, jak się nawiązuje kontakt duchowy? Tak punkt po punkcie, co trzeba zrobić.

- No dobrze, niech tak będzie. Jest to bardzo proste. Najpierw siadamy na fotelu przed machiną i wtyczkujemy.

- ?

- Sprzęgamy naszą jaźń z prądami życia komunikatora, a właściwie ze Strumieniem Wielkim - wyjaśnił.

- No ale jak?! - Mistrzyni Kotów nie dawała za wygraną.

- No... normalnie. Trzeba się skupić, parę ćwiczeń oddechowych, autosugestia - to każdy mistrz powinien umieć. Potem rozdźwierzamy kontemplaka, przepraszam, to znaczy wypowiadamy Zaklęcie Otwierające i Zaklęcie Łączące Pierwszego Rodzaju. Konkretnie tutaj trzeba powiedzieć: convex persil chandrasekarum omo dup. No a potem jednoczymy naszą jaźń ze Strumieniem Wielkim - za chwilę powiem jak - i po jego wiciach przesyłamy inwokację w odpowiednim kierunku, po właściwych węzłach Sieci.

- Po jakich znowu węzłach? - mistrzyni nie ukrywała zdenerwowania.

- Komunikator jest tylko elementem wielkiej Sieci Astralnej, obejmującej wiele królestw. To dzięki niej możemy nawiązać kontakt.

- A skąd ja mam wiedzieć, po jakich węzłach mam do niego dotrzeć?

- To za Ciebie zrobi komunikator, tylko trzeba mu to polecić. Od tego jest inwokacja. Inwokacja składa się z prefiksu personalnego, rdzenia domenowego i sufiksu rodzajowego, przy czym ten ostatni może być zastąpiony przez sufiks patrialny, ustalany przez dane królestwo. Inwokujemy dopiero na trzecim odlocie, to znaczy, chciałem powiedzieć, po osiągnięciu trzeciego stopnia koncentracji, który uzyskujemy dzięki ceremonii Skupienia Ducha zwykłej, niespirytowanej, opisanej w Czwartej Księdze Głównej Zbioru Ceremoniałów i Modlitw w sekcji ósmej. Gdy już się to nam uda...

- Co to jest rdzeń domowy? - w głosie Mistrzyni Kotów pojawiły się nutki rezygnacji.

- Słucham? - Arcykapłan zmarszczył czoło, usiłując sobie przypomnieć poprzednią część swojej wypowiedzi. - Nie domowy, tylko domenowy. To część inwokacji, wskazująca, w jakiej domenie znajduje się odbiorca komunikatu. Na przykład królestwo Kotecji znajduje się w domenie Rypcium wraz z księstwem Palinodromu, a z kolei Ilopona i Chadencja jest w domenie Pypcium. To jest zresztą mało istotne. A zatem po wymówieniu inwokacji czekamy, aż komunikator odkorkuje, to znaczy otworzy nam tak zwaną rurę, czyli przejście po Strumieniu Wielkim i udrożni połączenie. Wtedy trzeba możliwie szybko posunąć przesłaka, zanim rura klapnie.

- Dobrze, już dobrze - przerwała chrapliwym głosem Mistrzyni Kotów - i tak nic z tego nie rozumiem Poczytam sobie w końcu te księgi. Dziękuję bardzo za wyjaśnienia!

- Proszę bardzo - uprzejmie odparł Arcykapłan, skłonił się nisko i usiadł.

Arcymistrz, którego nogi wywędrowały tymczasem na stół, zapytał znudzonym głosem:

- Czy ktoś ma jeszcze coś do powiedzenia?

Kilkakrotnie odchrząkując zwrócił na siebie uwagę Mistrz Fal.

- Ja mam taki komunikat - oznajmił. - Chciałbym skorzystać z okazji i ustalić termin spotkań naszej grupy tematycznej. Ja i kilku moich uczniów dyskutujemy nad zagadkami rozpędzania i hamowania w naturze. Chcielibyśmy podzielić się naszymi przemyśleniami z innymi mistrzami. Proponuję, aby wszyscy zainteresowani - tu powiódł wzrokiem po sali - a wiem, że jest ich kilku, spotykali się co tydzień, we wtorki, o jedenastej.

- Może być każdy dzień, tylko nie wtorek - zaooponował Mistrz Pól. - We wtorki mam ważne zebrania w Królewskiej Radzie Sztuk i Nauk Wyższych.

- No to może we czwartki, powiedzmy o trzynastej? - zaproponował Mistrz Fal.

- Wtorek, to może być, ale ze czwartkiem gorzej - jęknął Mistrz Pustki. - Jeżeli już czwartek, to może o dziesiątej, bo potem mam zajęcia z moimi uczniami.

- A kto ich nie ma! - odparł Mistrz Cyfr. - Ja też mam, i to właśnie we czwartki o dziesiątej. Najlepiej byłoby w piątki.

- W piątki są przecież Zebrania Mistrzów, dla całej Szkoły - nieśmiało próbował zaprotestować Mistrz Fal.

- Ale możemy przecież podyskutować wcześniej, powiedzmy o dziesiątej.

- Nie zapominajcie, że do Zebrania Mistrzów trzeba się przygotować i nie każdy ma czas, by o dziesiątej gadać o jakichś tam siłach - powiedział milczący dotąd Mistrz Obrotów.

- Toteż nie każdy musi chodzić na nasze spotkania - odparował Mistrz Fal. - To tylko taka propozycja dla zainteresowanych.

- To może we środę? - zapytał Mistrz Pustki.

- Nieee, środa absolutnie odpada - zdecydowanym głosem zaprzeczył Mistrz Pól. - jeżeli już, to w poniedziałek, ale tylko wieczorem...

- Mistrzowie, mistrzowie! - huknął Arcymistrz. - Proszę o spokój! To nie jest miejsce na załatwianie waszych prywatnych spraw! Tu się dyskutuje o rzeczach poważnych, a na wasze "tematyczne" spotkania możecie się umawiać kiedy indziej. Czy są jeszcze jakieś komunikaty? Skoro nie, to poproszę Mistrza Waporów o wygłoszenie przemowy na temat - spojrzał do notatek - "Mgły i wapory kosmiczne oraz ich wpływ na ludzką tłuszczę". Proszę bardzo, mistrzu - wykonał szeroki gest, zapraszający prelegenta na mównicę. - Ach, zanim mistrz zacznie - zawiesił głos i zszedł do scenicznego szeptu: - Wiecie?

Mistrzowie, pamiętający dwa poprzednie pytania i dwie niefortunne odpowiedzi, poszeptali trochę i pokręcili się, po czym niektórzy odparli, że oczywiście wiedzą, inni zaś zaprzeczyli - ależ skąd, nie wiemy!

- Aha - Arcymistrz sprawiał wrażenie bardzo ukontentowanego. - Wobec tego niech ci, co wiedzą powiedzą tym, którzy nie wiedzą - uśmiechnął się i najwyraźniej uznał sprawę za zamkniętą. Powtórnie wskazał Mistrzowi Waporów drogę na mównicę.

Tradycją Zebrań Mistrzów było wygłoszenie przez jednego z uczestników przemowy z dziedziny, w której był specjalistą. Taki był też cel Zebrań. Z początku tylko niewielką ich część przeznaczano na omówienie różnych spraw Szkoły i nauki. Z czasem jednak te dyskusje rozrosły się, zajmując coraz większą część zebrania. Doszło do tego, że po długiej, wyczerpującej i nieraz gwałtownej dyspucie, mistrzowie nie mieli już ochoty na słuchanie długiej i nudnej przemowy. Podobnie było i tym razem. Mistrz Waporów z werwą i zaangażowaniem zabrał się do przedstawiania swojego referatu, lecz gorliwych słuchaczy znalazł niewielu.

Mistrz Reguł, jak zawsze, zapełniał zawzięcie kartkę papieru wzorami i ornamentami, których poziom komplikacji rósł w miarę trwania przemowy. Jego zachowanie myliłoby wielu obserwatorów, gdyż wbrew pozorom, był pilnym słuchaczem, a kreślenie szlaczków, jak mawiał, ułatwiało mu koncentrację na słowach prelegenta.

Podobne zajęcie znalazł sobie Mistrz Światła, z tym, że był bardziej zajęty swoimi rysunkami, niż słuchaniem przemowy.

Wrażenie niezmiernie skoncentrowanego sprawiał też Mistrz Porządku, który w zamyśleniu drapał się po gęstej brodzie. Jednak jego oczy zdradzały, że myśli intensywnie, lecz o czymś zupełnie innym.

Podobnie, w innym świecie przebywał Mistrz Pól, który ponownie wbił swoje szkliste spojrzenie w jakąś nierzeczywistą wizję w oddali. Na jego obliczu zagościł melancholijny uśmiech, odnosiło się wrażenie, że znalazł się właśnie w krainie pięknych wspomnień z dzieciństwa, a jego niezawodna pamięć wyciągała z otchłani dziejów coraz do bardziej odległe, pastelowe obrazy beztroskiej przeszłości.

W nieco inny sposób spoglądał Mistrz Protokołu; przyglądał się natarczywie to prelegentowi, to znów któremuś z sąsiadów, przy czym wrażenie owego wnikliwego wpatrywania było całkowicie złudne: wystarczyło pomachać mu przed oczami ręką, by przekonać się, iż jego spojrzenie jest niewidzące, choć pozornie skupione na osobie lub przedmiocie. Gdy wreszcie otrząsał się z hipnotycznego transu, jął nerwowo pocierać twarz dłonią, bądź wyciskać sobie czyraki. Gdy i to zajęcie go znużyło, zaczynał wpychać sobie do ust ołówek, trzymany w dłoni - od starannie obgryzanej końcówki począwszy, poprzez długi, drewniany sztyft, aż wreszcie niemal cały ołówek ginął w jego przepaścistych ustach.

Mistrz Formuł, tak bardzo aktywny w pierwszej części zebrania, po skończeniu drugiego śniadania, porozkładał na stole różne papiery i księgi, po czym zabrał się do przepisywania i rozwikływania formuł. W chwili, gdy Mistrz Waporów pokazywał rysunek zaobserwowanego przez siebie kosmicznego waporu, Mistrz Formuł natrafić musiał właśnie na jakąś niezmiernie interesującą formułę, bo zapalił się nagle do rachunków. Wyprężony, jakby kij połknął, sztywno pochylił się nad blatem i zaczął coś bardzo szybko pisać. Rozparł się łokciami, odpychając zdumionych kolegów i zapomniał o całym świecie. Logika formuł pochłonęła go bez reszty.

Mistrz Poszukiwań uważnie i spokojnie studiował opasłą księgę, wykładającą podstawy typografii - krążyły słuchy, że zamierzał szukać Prawdy w krojach liter z najdawniejszych woluminów.

W ostatnim rzędzie, na dostawionych krzesłach zasiadywała młodsza gromada mistrzów i kilku czeladników. Tam też panował największy ruch. Młodociani mistrzowie szeptali sobie coś na ucho, naśmiewali się bądź to z własnych dowcipów, bądź z co celniejszych sformułowań prelegenta. Wzdłuż całego rzędu wędrowały tam i z powrotem różne fiszki z informacjami dla tego, czy innego mistrza, albo czeladnika, który siedział zbyt daleko, aby mu szepnąć na ucho. Ci, którzy akurat nie szeptali, nie pisali i nie czytali karteczek, robili wszystko, by zabić nudę wykładu.

Mistrz Lutownicy z wielką uwagą studiował stojący nieopodal globus. Obracał go dyskretnie we wszystkie strony, usiłując odnaleźć Iloponę i jej stolicę - Vocaricę, lecz te poszukiwania spełzły na niczym. Spojrzał rozpaczliwie w kierunku Mistrza Poszukiwań, lecz ten zajęty był swoją typografią.

Mistrz Eteru dyskutował zawzięcie ze swoim czeladnikiem o własnościach nośnych eteru w warunkach wysokogórskich. Mistrz Formuł oderwał się od swych rachunków, odwrócił do tyłu i spiorunował wzrokiem dyskutantów. Ucięło to ich rozmowę, ale tylko na chwilę.

Mistrz Pióra, nie przejmując się zupełnie Zebraniem, czytał pilnie periodyk "Natura", wydawany przez jedną z renomowanych, zamorskich uczelni. Widać uczył się, jak pisać.

Jedynie w kąciku, ukryty przed spojrzeniami ciekawskich, siedział osobnik, zachowujący się odmiennie. Był to jeden z młodszych czeladników. Trzymał w dłoni niewielki, czarny notesik i bardzo uważnie coś w nim zapisywał. Nie były to jednak notatki z wykładu pilnego studenta. Nie były to także jego własne rozmyślania, czy rachunki. Ów człowiek uważnie przyglądał się zgromadzonym na sali mistrzom i zapisywał w notesiku wszystko, co zauważył. Notował co pikantniejsze szczegóły toczonych tu zawziętych dyskusji, opisywał zachowania słuchaczy podczas wykładu - drugie śniadanie Mistrza Formuł, ekscentryczne zachowanie Mistrza Protokołu czy szklisty wzrok Mistrza Pól. Raz po raz uśmiechał się ze złośliwą satysfakcją, gdy spostrzegł bądź zasłyszał coś szczególnie interesującego. Wtedy jego pióro nabierało tempa i energiczniej zapełniało białe kartki gęstym, równym pismem. Nikt na prawdę nie wiedział w jakim celu czeladnik sporządzał owe notatki. Starsi mistrzowie spoglądali na niego z pobłażaniem, jednak w głębi ich dusz czaił się pewien niepokój. Niepokój odległy, nieokreślony, lecz z czasem wzbierający i krystalizujący się w pytaniu: po cóż on to robi? I jaki, do cholery, ma w tym interes?

Zebranie powoli dobiegało końca. Mistrz Waporów, bardziej sobie, niż słuchaczom wyjaśniał ostatnie aspekty oddziaływania kosmicznych waporów na psychikę tłumu. Gdy wreszcie przedstawił ostatni rysunek, rozległy się anemiczne brawa i mistrzowie zaczęli opuszczać ławy, robiąc przy tym dużo szumu. Arcymistrz usiłując przekrzyczeć harmider prosił o pytania do prelegenta i w końcu Mistrz Słowa, za pośrednictwem tłumaczenia Mistrza Ksiąg zapytał o jakiś szczegół, świadczący o tym, że jako jeden z nielicznych naprawdę słuchał przemowy. Nie doczekał się jednak odpowiedzi. Tłum porwał prelegenta ze sobą i jedynie protokolant zdążył mu wcisnąć w dłoń fiszkę, na której miał zapisać treść pytania. Po chwili Arcymistrz pozostał sam. Podrapał się w głowę, ciężko westchnął i oznajmił pustym ławkom:

- Zebranie Mistrzów numer dwadzieścia cztery tysiące osiemset pięćdziesiąt cztery uważam za zamknięte.

kwiecień-lipiec 1993