Roztoki górne 9 -13 czerwca 1993
Adam MichalecObserwatorium Astronomiczne Uniwersytetu Jagiellońskiego, ul.Orla 171, 30-244 Kraków, POLAND (Otrzymano 2 lipca 1993)
Wyjazd ekipy w dwóch rzutach - rano i po południu. Z Krzysztofem, przez Biecz, gdzie piliśmy prywatną kawę przy kiosku, już w południe lądujemy w Cisnej. Obiad w jadłodajni w Dołżycy u tzw. Żyda. Jeszcze tylko ekskluzywna kawa w Cisnej i po trzynastej przybijamy do Roztok. Rozpakowanie, rozpatrzenie się w sytuacji i postanawiamy iść na Okrąglik. Piękne widoki, pogoda doskonała, widoczność 10. Po powrocie z wycieczki, przygotowania do przyjęcia drugiej części brygady. Przyjechali zgodnie z planem. Witamy ich gorąco, na przekór wieczornemu wychłodzeniu. Ajax oswaja się z nowym dla niego otoczeniem, reszta ekipy zwyczajna temu ładowi. Bieszczadnicy w normie.
Rano, Andrzej postanawia pojechać ze sprzętem pod budki, będzie odtąd sypiał z "amerykanką". Andrzej Bis sypia w namiocie. Staszek, któremu ischias daje się we znaki preferuje ciepły kąt w jadalnio-pracowni. Krzysztof i ja wybraliśmy schedę po Gałuszach. Nęciło nas siano, ale zwyciężyła bliskość wody z kranu. Poza tym wymościliśmy sobie ściany i podłogę gazetami. Oczywiście doszło do tęgiego wietrzenia. W nocy ciche szelesty myszek.
Boże Ciało: mierzymy od 10.30, najważniejsze, że antena działa. Nawet za dobrze - jest bardzo czuła, może nawet zbyt.
Zaczynamy od 5 Hz do 25 Hz, po 20 odczytów co 10 sekund każdy, jest więc czas na rozmyślania, a Słońce praży niemiłosiernie. Wskazania nanowoltomierza w mV - 9.7, wartości skaczą. Gdzieś hen odbywa się pompowanie rezonansu. A tu też wiatr niesie jakieś zakłócenia. 13.8 - piękne te górki i widać właściwie każde drzewo na stoku. 17.5 - gorąco, pot zalewa oczy a do końca serii pomiarowej daleko, 10.3 - dobrze, że choć zefirek niesie ochłodę. Ajax chodź tu, nie przeszkadzaj w pomiarach. 12.6 - niech to diabli zaplątałem się w drut. 27.3 - idzie ktoś z dzieckiem, 19.5 - to chyba Pan Borkowski z synem Tomkiem. 24.9 - nocował u Pani Zosi w Sękowcu. 31.5 - był u Leśnego i szukał noclegu. 11.6 - znalazł nas w Roztokach. 8.3 - Panowie, dam wam mojego Casio. 13.2 - nastawię na pikanie co 10 sek.
23.7 - a niech to, nastawiłem co 10 min. 17.1 - przydałby się panom komputer. 22.7 - już dobrze, a może zmierzymy energię własną. 77.9 - ale rąbnęło, to już po procesji. 35.2 - ja nie chcę panom przeszkadzać. 31.0 - koniec, Andrzejku zmień zakres. Jest 8 Hz. Tak trzymać. Mierzcie już. Już można?. Tak. Och jak pali. Jest 9.7 - coś leci, to helikopter straży granicznej. To nasi?. 15.3 - czort znajet. Mierzyć tam, jest 12.9 - tak pika to Casio, że muszę go przytykać do ucha. 18.6 - uf, dobrze. 27.5 - świergot ptasi też przeszkadza, po prostu zakłóca. 31.6 - a te jaskółeczki jak one śmigają. 38.3 - a my co, gdzie nasz latawiec czy może lotnia. 11.6 - zmienić cię, pyta Staś. Nie, 16.7 - jeszcze dokończę tę serię. 34.1 - Andrzejku, zmienimy kierunek anteny. 57.4 - Panowie zakłócenia wzrastają, słyszę to w radiu. 91.2 - to niepojęte, to nie Schumann. To burza. 65.7 - to może zmierzycie Panowie moją energię kosmiczną. Tak, tak. Tylko jeszcze coś skalibruję. Ot, nie lekko być eksperymentatorem, a tu słoneczko przypala "zakola młodych" i karki. Pić się chce. Idę do Pani Leśnej, po kwaśne mleko. Stasiu - zmiana. Krzyś pozostał, Andrzej też, ja się przejdę na dół. Ktoś musi się przecież "poświęcić". Odległe wyładowania, wiatr, konieczność kalibracji anteny, opalenizna, na którą najlepsze było kwaśne mleko, zmuszają nas w końcu do podjęcia męskiej decyzji zakończenia pomiarów. W trójkę jedziemy do Dołżycy na błyskawiczny obiad i rozleniwiającą kawę w Cisnej. Andrzej Bis poszedł zwiedzać potoki roztockie.
Po południu z Panem Borkowskim mierzymy swe siły kosmiczne poprzez antenę, umieszczoną za budkami Macieja. Efekty są widoczne, najlepiej zakopać antenę w Ziemi. Wcześniej paradowała pod różnymi kątami w stosunku do południka, by w końcu osiąść wg wskazań kompasu wzdłuż NS. Znikła część zakłóceń od wiatru i wpływów od osób bliskich antenie. Trzeba uważać aby nie dotykać kabla koncentrycznego, indukują się pola. Pod wieczór, kolacja przy ognisku i pieczenie kiełbasek, na herbatę idziemy do Bazy. Zapomnieliśmy o Bieszczadnikach, którzy czekali na pozwolenie włączenia prądu. Naprawiamy ten błąd. Nie stosujemy więcej wyłączeń globalnych napięcia, ale pomiarów z anteną przy użyciu normalnego zasilania nie można wykonywać, tak duże są szumy z sieci. Panowie idziemy spać, tylko Pan Borkowski po ułożeniu Syna w aucie, fotografuje niebo roztockie, a tej nocy była piękna widoczność. Następne noce nie były już tak dobre. Rano pojawiły się cirrusy, a potem zawitały popołudniowe burze. Szczególnie silna była sobotnia. Prało piorunami, echo niosło się po okolicy od Rypiego Wierchu po Rosochę i do nas. Od nas zaś w kierunku Jasła i Okrąglika i znów przez Roztoki w kierunku Lisznej i Solinki, rozbijając się na części o Kiczerkę i pasmo Hyrlatej. Zaraz też i góry zaczęły dymić, jakby tam byli ukryci przed burzą, przy setkach ognisk, turyści lub drwale. Andrzej Bis skoczył ze swoją kamerą i pstrykał te osobliwości. My zaś, bacznie obserwując, na ile pozwalał siekący deszcz, wyglądaliśmy z budki-amerykanki i podziwialiśmy te cuda przyrody. Wyładowania, tak nam bliskie a odległe zarazem, które pompowały rezonans niestety nie mierzalny tu i teraz - przez naszą aparaturę. Ale przedpołudnia były "nasze" i w piątek i w sobotę dokonaliśmy niezbędnych pomiarów. Pan Borkowski wyjechał przed południem w piątek do Łodzi, zabierając ze sobą - jak sądzimy - wiele energii kosmicznej i chyba miłych wspomnień. Po zakończonej serii pomiarowej, mieliśmy wizytę Pana Leśnego z dwoma poszukiwaczami benzyny, którym jej akurat zabrakło! Niestety niewiele mogliśmy im pomóc, gdyż dysponowaliśmy ropą, a w skodzie Andrzeja była siatka uniemożliwiająca upuszczenie paliwa. Do przebicia baku nie doszło. Ale zamieszanie po tej wizycie było tęgie. Chcieliśmy im pomóc, nawet po ich odejściu dziwiłem się, mówiąc: czemu to nie wezmą benzyny od swoich elektrycznych pił spalinowych do cięcia drzew, a może szukali ...rezonansu. Ponieważ nie znaleźli benzyny u nas, natrafili na nią w schronisku u Stacha, gdzie akurat pojawił się duży fiat.
Rano w sobotę, jeszcze przed siódmą, przyszli pod osadę robotnicy leśni, w trójkę, a jakby ich było czterech. Przyszli bowiem z kacem i nie było mowy, musiałem ich zawieść do lecznicy w Cisnej. Tam był jasny gwint - trzy połówki i niekończące się powitania i pożegnania; wreszcie udało mi się ich zgarnąć razem i przywieźć do Roztok. Jak tu nie pomóc ludziom w potrzebie. Zdążyłem na śniadanie i do pomiarów. Cóż prawie lato, prawie leśnych ludzi.
Pomiary rozpoczynamy od zmiany stanowiska pomiarowego. Wieczorem odpędzaliśmy pasącego się konia, aby nie zaplątał się w przewody. Andrzej Bis nawet z nim pozował do zdjęć, za co dał mu kromkę chleba. Nie mieliśmy przysłowiowej kostki cukru i może dlatego koń się zemścił i usadził olbrzymią kupkę tam, gdzie przedtem mierzyliśmy a w dodatku tęgo splątał druty. Ba, to nie była kupka a KUPA, której nie szło usunąć. To myśmy się usunęli. Przyroda bieszczadzka jest jednak mocniejsza od człowieka.
Mierząc, 16.5 - myśleliśmy jak tu wejść, 21.3 - na stałe z pomiarami, 17.4 - rezonansu Schumanna, 10.6 - może coś wybudować, 14.7 - ostatni, zmiana zakresu. Już można: 23.5 - może odremontować osadę robotniczą, 23.5 - trochę duża, 19.3 - jakby kupić drewno, 25.7 - ile by trzeba, 30 kubików, 35.8 - to ile mam zapisać w końcu, 27.6 - zmiana odczytującego. Bez zmiany: zakresowiec i zapisujący. Trudno z szumami Schumanna godzić szamańskie szumowiny. Grunt to szampański humor, którego nie brakuje tu nigdy, chociaż brak szampana. Po pomiarach idziemy do Pana Leśnego, pytamy o dom - czy do sprzedania - ile trzeba drewna, jednak 30 kubików, o cenę i postanawiamy z Andrzejem Bis jechać do tartaku w Dołżycy. Ceny przetarcia drewna wysokie. Miny nam rzedną, ale możemy na pniu kupić kilkadziesiąt kubików modrzewia- trzyletniego, ale na to nas nie stać. Idziemy więc na obiad i tradycyjną kawę. Wracamy do Roztok na tartacznej tarczy. A może by tak sklecić budkę z nieheblowanych desek, nad rzeczką, za budkami Macieja. Miejsce przecież doskonałe do pomiarów. Dla automatycznej aparatury zbudujemy piwniczkę. Tu się szanuje cudzą pracę. Jak doktor przyjechał, to zaraz będzie lało. Można więc będzie też wypocząć. To powietrze, te świsty i trzaski. Cisza przy śpiewie ptaków i bezszelestny lot myszołowów. Nie wiadomo kiedy przychodzi niedziela, dzień powrotu. Doprowadzamy wszystko w miarę możliwości do stanu pierwotnego. Wszystko, oprócz psa pozostawionego tu przez byłych gospodarzy, którego tęsknoty nie udało nam się przezwyciężyć, pomimo wydzielania mu najlepszych kęsów od Ajaxa. My też niestety, pozostawiamy go tutaj z nadzieją na nasz rychły powrót.
Żegnamy Państwa Leśnych, Bieszczadników (dwóch podwożę jeszcze przy okazji na piwo do Majdanu) a pożegnalna kawa bieszczadzka czeka na nas - jak mogliśmy się o tym przekonać - dopiero w Bieczu przy kiosku. To był błąd, którego musimy uniknąć w przyszłości. Bo pierwsza bieszczadzka kawa, to kawa z warnika Zanzibar, chyba, że następne pomiary rezonansu będziemy robić w okolicach Sękowca, to wtedy od godz. 9 - kawa w Cisnej. I nam się marzy kurna chata?
w Krakowie, 20 czerwca 1993