Marek Gierliński
Streszczenie - Autor prezentuje potknięcia i lapsusy językowe zasłyszane na wykładach w Instytucie Fizyki i Obserwatorium Astronomicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Zachęcamy wszystkich, którzy ze swoich studiów wynieśli podobne wspomnienia, do przesyłania ich na adres Redakcji. Szczególnie liczymy na współpracę studentów. W przyszłości, po zebraniu odpowiednio obfitego materiału, zorganizujemy konkurs o Złotą tablicę za najlepsze powiedzonko.
Każdy student dobrze wie, że wykład może być śmiertelnie nudny. Nie ma nic gorszego ponad mozolne przepisywanie do zeszytu niepojętych wzorów, które wykładowca z równym mozołem przenosi ze swych notatek na tablicę. Zdarzają się też wykłady ciekawe, czasem nawet porywające, jednak głęboko zakodowana u studentów niechęć do jakiejkolwiek zinstytucjonalizowanej formy wtłaczania wiedzy do głowy sprawia, iż mogą one pozostać nie zauważone. A zatem niezależnie od poziomu merytorycznego czy, nazwijmy to, "artystycznego" wykładu, mamy zwykle do czynienia z następującym obrazkiem: beznadziejne wysiłki wykładowcy zwrócenia na siebie choćby szczątkowej uwagi studentów i niewzruszona, kamienna obojętność, pogrążonych w głębokim letargu słuchaczy.
Czasem jednak zdarzają się takie chwile, gdy wykładowca powie lub napisze coś wywołującego wesołość wśród publiczności. Może to uczynić celowo, opowiadając jakiś kawał lub anegdotę, chociaż większą wartość w oczach studentów mają dowcipy niezamierzone, z których autor, niczym rasowy komik, wydaje się nie zdawać sobie sprawy. Cała sala budzi się wówczas z letargu, by ze złośliwą satysfakcją odnotować w pamięci kolejne potknięcie prelegenta.
Jednym z mistrzów zawoalowanego humoru tablic jest, znakomity skądinąd wykładowca, profesor Andrzej Staruszkiewicz. Prowadzi on wykłady między innymi z algebry, mechaniki teoretycznej i elektrodynamiki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Do legendy przeszła już jego wymięta, papierowa torba, którą demonstrował studentom, obwieszczając tajemniczym głosem: proszę państwa, w tej torbie jest spinor. Gdy już rozbudził w słuchaczach niepokojącą ciekawość, wypakowywał z torby drewnianą deskę z przyczepionymi do rogów czterema sznurkami. Był to właśnie spinor, czy raczej, jego materialny model. Następnie profesor przechodził do algebry eksperymentalnej demonstrując, jak to przy obrocie o dwa pi znak spinora zmienia znak. Z reguły prowadziło to do całkowitego poplątania sznurków i zaprzestania eksperymentu na rzecz bardziej teoretycznych rozważań.
W tej dziedzinie wyobraźnia profesora jest nieograniczona. Pewnego razu zaproponował studentom: narysujmy to sobie w czterowymiarowej przestrzeni. Okazało się, że pojęcie "przestrzeń" nie jest tak banalne, jakby się niektórym zdawało. Otóż usłyszeliśmy, że przestrzeń może być jak rura: nie każdą rzecz można wcisnąć w każdą rurę. Wymowne, prawda? Kiedy indziej, odwołując się do naszej wyobraźni, zapytał: pokazywałem państwu falę płaską, prawda?
Do szczególnie zabawnych sytuacji dochodziło na polu notacji matematycznej. Kiedyś profesor rozpisał na tablicy dwa wzory, po czym przystąpił do ich oznaczania: oznaczmy ten wzór jedną gwiazdką (*), a drugi wzór drugą gwiazdką (*). Niestety, gwiazdki okazały się całkowicie nierozróżnialne, co po paru minutach wprowadziło wykładowcę w poważną konfuzję. Do stałych i wymiarów we wzorach fizycznych, jak każdy szanujący się teoretyk, profesor ma dość swobodny stosunek. Kiedyś poinformował nas, że działanie, jak sama nazwa wskazuje, powinno mieć wymiar działania. Szczególnie nie cierpi narzuconych odgórnie fizykom układów miar. Wypisany na tablicy wzór:
skomentował stwierdzeniem: to epsilon zero, to jest zupełne szaleństwo. Natomiast ze szczególnym pietyzmem podtrzymywał we wszystkich przeliczeniach stałe liczbowe. Pewnego razu, podczas dosyć długiego wyprowadzania jakiegoś wzoru, wskazując na pojawiający się nagle ułamek zauważył, iż to są te same dwie trzecie, które były we wzorze na emisję. Wzór na emisję pojawił się na tablicy tydzień wcześniej.
Świat matematyki jest dla profesora czymś niezmiernie prostym i naturalnym, czego nie można powiedzieć o studentach. Często, po wyprowadzeniu jakiegoś skomplikowanego wzoru, czy po wprowadzeniu nowej funkcji lub innego obiektu matematycznego, przystępował do wyjaśniania jego własności. Jako, że cała matematyka jest banalna, profesor zwykł mówić wówczas o własności, którą widzimy przez przyjrzenie się. Niestety, pomimo usilnego przyglądania się, własność nie zawsze była dla nas oczywista - musieliśmy się domagać dokładniejszych wyjaśnień.
Filozoficzny stosunek profesora Staruszkiewicza do problemów współczesnej fizyki najdobitniej podkreśla zdanie, które utkwiło mi głęboko w pamięci: nasz świat jest dosyć osobliwy: przypadki niepożądane z teoretycznego punktu widzenia realizują się w rzeczywistości.
Innym tablicowym humorystą, notabene pracującym niegdyś w Obserwatorium Krakowskim, jest fizyk, profesor Adam Strzałkowski, wykładający między innymi fizykę jądrową. Jego wykłady pełne są delikatnych, aczkolwiek niedwuznacznych aluzji. Pewnego razu pokazał studentom zaciśnięte pięści, wyjaśniając, iż mają przed sobą dwa jądra atomu. Opowiedział parę słów o energii uwięzionej w każdym z nich i o tym, jak można ją uzyskać. Następnie, dla poparcia swych słów uderzył pięściami o siebie, wykrzykując: a teraz moje jądra się zderzają!
Kiedy indziej, podczas wykładu z fizyki ogólnej, chciał zademonstrować efektowne zjawisko unoszenia się naelektryzowanych włosów na głowie. W tym celu wybrał spośród studentek niewiastę o wyjątkowo bujnej fryzurze i poprosił ją do katedry. Postawił biedaczkę na izolującej płytce i triumfalnie rzekł: będziemy panią ładować!
W tym samym Audytorium Niewodniczańskiego, w którym odbywały się owe demonstracje, miał też miejsce wykład docenta Marka Jarnickiego z analizy matematycznej. Po którymś ze swoich eksperymentów fizycy pozostawili nie dokręcony kran w jednym z olbrzymich zlewów, zdobiących salę. Wykładowca w pewnym momencie spostrzegł cieknącą wodę, umilkł, zamyślił się chwilę, po czym zwrócił się do jednego ze studentów: proszę zakręcić ten kran, bo ktoś jeszcze powie, że na moim wykładzie leje się wodę.
Spośród pracowników Obserwatorium Krakowskiego na wysokości zadania stanął niewątpliwie profesor Machalski - wykładowca radioastronomii i elektroniki. Charakter i tematykę swoich wykładów ukierunkował już w latach siedemdziesiątych, oznajmiając ówczesnym studentom: to co ja robię, to jest teoretyczna teoria. Do historii przeszło już jego zdanie, formułujące fundamenty radioastronomii: Ziemia to jest, prawda, pół sfery, jeśli chodzi o niebo, opatrzone stosownym rysunkiem.
Sentencja ta krąży wśród studentów od niepamiętnych czasów, z pietyzmem przekazywana młodszym rocznikom. Z moich wykładów, tym razem z elektroniki, wyniosłem sobie dwie perełki. Pierwszą jest odkrywcze stwierdzenie z dziedziny algebry: ułamek ma licznik, licznik ma i ma mianownik. Inną perełką jest nowatorski zapis drugiej pochodnej, wprowadzony w pewnym momencie przez profesora:
i konsekwentnie prowadzony w czasie jednego z wykładów.
Na zakończenie jeszcze jedno zdanie. Tym razem nie zdradzę, kto je wypowiedział - pozostawiam to domyślności Czytelników. Jego autor w rozbrajający sposób wyjaśnia nam, skąd się biorą wszystkie, tak bardzo interesujące nas, lapsusy: przepraszam państwa za te pomyłki, ale gdy się spieszę, to przestaję myśleć.