W starym forcie

Stubur Elfis Catimodes

Castellum Petra, 711 Via Aquilae, Vocarica 42430, ILOPONA.

(Otrzymano 24 stycznia 1992, w wersji poprawionej 8 lutego 1993)

Streszczenie - Czy lubisz koty? Te przemiłe, puszyste kłębki układające się na twoich kolanach i mruczące sennie swoje ciche pieśni? Czy lubisz, kiedy w kuchni, przy lodówce, miaucząc słodko kot ociera się miękko o twoje nogi, dopraszając się kawałka mięsa, który właśnie trzymasz w dłoni? Może masz kota w domu? A czy kiedyś się zastanowiłeś, czemu twój kot zasiada nieraz naprzeciwko ciebie i potrafi długo, godzinami, obserwować każde twoje poruszenie i wpatrywać się bystrymi ślepiami w twoje oczy? Czy zadałeś sobie kiedyś pytanie, jakie myśli kłębią się wówczas w tej małej, bystrej głowie? Posłuchaj zatem tej historii, która wydarzyła się - zapewniam cię - naprawdę.


Nowe przejście odkrył już tydzień temu. Wędrując jednym z korytarzy zauważył na ścianie prostokątną plamę, różniącą się odcieniem od otoczenia. Opukał ją kamieniem i stwierdził, że wydaje inny odgłos, niż lity beton. Gdy uderzył parę razy mocniej płat tynku oderwał się od ściany, odsłaniając zszarzałe cegły. Położone były równo, z wprawą, przekładane warstwami solidnej zaprawy, twardej jak beton. Usilne próby rozbicia przeszkody kamieniem nadkruszyły jedynie lekko jedną z nadspodziewanie twardych cegieł i poraniły mu rękę.

Przez cały następny tydzień nieciekawe dotąd zajęcia na uczelni wydawały mu się wyjątkowo nudne. Siedział na wykładzie machinalnie sporządzając notatki, lecz jego duch błądził po betonowych korytarzach Fortu Skała, odkrywając wciąż nowe i nowe pokoje i komnaty zamknięte na głucho od czasów austriackich. Płomień jego wyobraźni podsycały dawne legendy, które krążyły po krakowskim Obserwatorium od niepamiętnych czasów. Jedna z nich mówiła o załodze fortu, która pewnego dnia zniknęła w dziwnych okolicznościach. Drobiazgowe poszukiwania zarządzone natychmiast przez dowództwo nie dały żadnych rezultatów. Ot - po prostu, kilkudziesięciu ludzi, umundurowanych i uzbrojonych rozpłynęło się gdzieś w labiryncie podziemnych korytarzy. Sceptycy twierdzili co prawda, że żołnierze ci najzwyczajniej zdezerterowali, co w wielonarodowej, skorumpowanej i zdemoralizowanej do cna armii Jego Cesarskiej Mości nie było wydarzeniem niezwykłym. Cezary jednak, mimo iż był racjonalistą, w głębi duszy nie wierzył w tak banalne wyjaśnienie. Fascynował go dreszczyk emocji związany z prawdziwą, niewyjaśnioną tajemnicą.

Gdy tylko skończył się tydzień nużących wykładów i ćwiczeń, wziął kilof, solidną latarkę i po kryjomu udał się do fortu. Nie chciał nikomu zdradzać swego odkrycia, zanim nie rozbije ściany i nie sprawdzi, co się za nią kryje. Poza tym większość kolegów na roku nie podzielała jego zainteresowań. Mroczne korytarze, tajemnicze zaułki i niezgłębione studnie nie znaczyły dla nich nic wobec wódki i dziewczyn. Cezary postanowił zatem przeprowadzić eksplorację fortu na własną rękę. Zawiadamianie kierownictwa Obserwatorium w ogóle nie wchodziło w rachubę - za nic nie pozwoliliby kruszyć ścian.

Około południa zabrał się do rozbijania cegieł. Szło mu to niesporo, jako że mur był twardy a jego dłonie nienawykłe do fizycznej pracy. Walił kilofem ile sił, a echo tych uderzeń niosło się po całym forcie. Gdy wreszcie po godzinie poszerzył otwór na tyle, by móc się przezeń przecisnąć, spotkała go przykra niespodzianka - latarka odmówiła posłuszeństwa. Potrząsał nią na wszystkie strony, przesuwał wyłącznik tam i z powrotem - bezskutecznie. Wrócił więc korytarzem do miejsca, gdzie było nieco jaśniej i obejrzał wykręconą żarówkę pod światło. Była przepalona. Zmełł w ustach przekleństwo i zajrzał do wykutego otworu - panowała tam nieprzenikniona ciemność. Nie był w stanie nawet ocenić rozmiarów odkrytego pomieszczenia. Bez latarki nie da rady!

Cóż było robić. Ukrył kilof za przerdzewiałym błotnikiem od "Syrenki", walającym się gdzieś pod ścianą i wyruszył na poszukiwanie żarówki. Zeszło mu na tym wiele godzin. Zdenerwowany krążył po Obserwatorium przetrząsając każdy kąt, lecz wszystkie latarki jakby się pod ziemię zapadły. Jedyną żywą duszą, którą spotkał w to sobotnie popołudnie, był portier, niezbyt chętny do współpracy. Poskąpił klucza do pokoju Piwiarskiego, gdzie mieścił się cały skład żarówek i baterii. Cezary doprowadzony do granic rozpaczy pojechał w końcu do akademika.

Wrócił dopiero wieczorem. Z bijącym sercem wsadził głowę do otworu w murze i zapalił latarkę. Ujrzał przed sobą długi, wąski korytarz, w którym z trudem zmieściłby się jeden człowiek. Podłogę pokrywała warstwa gruzu i miału ceglanego, nagromadzonego zapewne w czasie zamurowywania przejścia. Poza tym było tam zupełnie pusto.

Cezary wgramolił się z trudem do środka, przy czym ubrudził sobie niemiłosiernie koszulę i spodnie. "Nic to" - pomyślał. - "Takie jest życie odkrywcy". Na końcu tunelu znalazł w podłodze drewnianą klapę, a pod nią bliźniaczy korytarz, położony piętro niżej. Schodząc w dół po sznurowej drabince zauważył jakieś światło i usłyszał dziwny harmider, jakby czereda dzieci przekrzykiwała się ile sił w płucach.

Zgasił latarkę. Słabe, migotliwe, pomarańczowe światło sączyło się z kratki wentylacyjnej tuż przy podłodze. Stamtąd też dobiegały niezwykłe odgłosy. Położył się na kamiennej posadzce, która była tu znacznie czystsza niż w pierwszym korytarzu, i przyłożył oczy do otworów wentylacyjnych.

Ujrzał przed sobą rozległy, lecz niski pokój rozświetlony blaskiem pochodni. Kamienne ściany przebite były całym szeregiem pasaży tak małych, że nie zmieściło by się w nich nawet dziecko. Wzdłuż ścian, w równych rzędach siedziało spore stadko kotów wszelkiej maści. Były i czarne, i białe, pręgowane i łaciate, rude, bure, brązowe i szylkretowe. Po środku, na podwyższeniu ułożonym z puszek "Whiskas" siedział wspaniały czarny kot o bujnej sierści, w którym Cezary rozpoznał ulubieńca Obserwatorium - Brutusa. Tak naprawdę była to kotka, matka setki już chyba kociąt, której niegdyś ignoranci nadali męskie imię. Nieco niżej, na drewnianej skrzyni obróconej dnem do góry, stał tłusty, pręgowany kot i wściekle machał ogonem. Całe to kocie towarzystwo było źródłem dzikiego hałasu.

Dopiero po dłuższej chwili Cezary spostrzegł, że koty mówią, a raczej wrzeszczą do siebie ludzkim głosem.

- Protestuję! - wydzierał się rudy chudzielec z kąta sali. - To jawna dyskryminacja!

- Tak! My też chcemy jeść! - poparł go sąsiad, czarny, zażywny kocur, mający w sobie chyba coś z angora.

- Bracia, tak nie można - sprzeciwił się łaciaty, dystyngowany kot z drugiego końca sali - to grozi dekonspiracją!

- Precz z przywilejami! - ryknął rudy.

- Precz!

- Spokój! - pręgowany na skrzynce usiłował uspokoić rozkrzyczaną gromadę, ale nikt na niego nie zwracał uwagi.

Łaciaty wystąpił o krok do przodu.

- Nie możemy wszyscy polować w Obserwatorium, ludzie wykryliby nasze bractwo!

- Taak?! - zaperzył się rudy. - Nie wszyscy, a więc którzy? Dlaczego akurat wy? My też uczciwie pracujemy!

- Uczciwie! - żachnął się łaciaty. - My tu życie narażamy chodząc na przeszpiegi, a wy przepisujecie papiery. Biurokraci!

- Ty kanalio! - ryknął rudy przekrzykując narastający rwetes. - To my całą robotę odwalamy, ty nie potrafiłbyś nawet głupiej całki policzyć!

- A ty niby potrafisz? - zaoponował niepozorny szary kotek, najwyraźniej stronnik łaciatego - przepisujesz, co ci z centrali przyniosą, ot co! - prychnął i podniósł łeb do góry.

- To oszczerstwo! - rudy zrywał sobie gardło.

- Równości! Wolności! - zawył zażywny.

- My chcemy myszy! My chcemy myszy! - skandował koci chórek stronników rudego.

- Cisza! - krzyczał w bezsilnej wściekłości pręgowany ze swej skrzynki. - Bracia, proszę o spokój! To nie psiarnia!

Cezaremu opadła szczęka. Gadające koty? Słyszał nieraz miauczącego Brutusa, który innym głosem domagał się kawałka sera, a innym wypuszczenia na dwór. Jednak repertuar tych odgłosów ograniczony był do kilku, czy kilkunastu miauknięć, różniących się barwą i artykulacją. Teraz jednak miał przed sobą gromadę kotów władających najczystszą polszczyzną. Zauważył nawet, że z wielkim pietyzmem wymawiają przedniojęzykowe "ł". Cezary leżał na podłodze oszołomiony i w osłupieniu obserwował scenę kłótni.

W tej chwili trudno było cokolwiek zrozumieć z istnego kociokwiku. Zwierzaki przekrzykiwały się nawzajem coraz głośniej, padały coraz mniej wybredne epitety. Jeden z dyskutantów wrzasnął: - Ty psie! - czym kompletnie poraził swego interlokutora. Widać była to najcięższa obelga, jaką kot może uraczyć kota.

Jedynie Brutus przyglądała się tej wrzawie w milczeniu. Ze swego podwyższenia śledziła poczynania bractwa skupionym wzrokiem, zachowując całkowity spokój. Wreszcie, gdy miało się ku wyciąganiu pazurów, zakrzyknęła nagle przenikliwym głosem:

- Cisza!

Efekt był piorunujący. W ciągu jednej sekundy wszystkie koty zamilkły. Niektóre z nich, z najeżoną sierścią, w pół drogi do swych przeciwników przypadły do ziemi, położyły po sobie uszy i chyłkiem wycofały się na miejsca.

- Dosyć tych kłótni! - oznajmiła donośnym głosem. - Wszystko pozostaje bez zmian. Tylko czynni szpiedzy mają prawo do polowań na Wewnętrznych Łąkach. Koniec dyskusji.

Słaby pomruk niezadowolenia przebiegł po lewej stronie sali, lecz wystarczyło jedno ostre spojrzenie Brutusa, by zapadła absolutna cisza. Rudy kot, chyba przywódca opozycji, skurczył się jakoś wewnętrznie i tępo wpatrywał się we własne łapy.

- Głos ma brat Przewodniczący - powiedziała cicho.

- Dobrze... - odchrząknął pręgowany kocur na drewnianej skrzynce i pogrzebał łapą w papierach, które leżały przed nim - przechodzimy do następnego punktu zebrania. Proszę braci skrybów o przedstawienie prac dla Obserwatorium na najbliższy miesiąc. Najpierw brat Mraucjusz.

Z lewej strony sali wystąpił czarny kot w białych skarpetkach. Położył przed sobą plik kartek. Cezary, mimo, że nie był w stanie z tej odległości i przy tym oświetleniu przeczytać liter, po układzie strony tytułowej rozpoznał publikację naukową.

- Przygotowałem pracę dla Kiwalskiego i Żbika pod tytułem "On the Variability of Weak Radio Sources". Wyślemy to do Apejotu. Jak zwykle, nic odkrywczego - połączyłem kilka znanych statystyk, urobiłem prosty model, dodałem jakieś banalne wyjaśnienie - kot zamilkł na chwilę przewracając kartki - i to właściwie wszystko.

Cezary zdrętwiał. Kiwalski? Żbik? To przecież dwaj znakomici uczeni z Obserwatorium! Co, u licha, ma oznaczać "praca dla Kiwalskiego i Żbika"? Ten kot przedstawiał ją jak własną. Cezary zaczął wątpić w świadectwo własnych zmysłów - skoro kot pisze publikację do Apejotu, to co robią Kiwalski ze Żbikiem? A właściwie - zastanowił się trzeźwo - jak kot może cokolwiek napisać? Pazurkami?

- W porządku - mruknął Przewodniczący - teraz poproszę siostrę Milkę.

Oczy obecnych zwróciły się w kierunku olśniewająco białej kotki, nieśmiało przestępującej z łapy na łapę. Przymrużyła zalotnie oczy i wskazała na stertę papierów piętrzącą się przed nią.

- Tutaj mam coś dla Grodnika - zamruczała.

Cezary uszczypnął się. Grodnik był jednym z najbardziej pracowitych uczonych w ośrodku. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie - przesiadywał godzinami przy komputerze pichcąc jakieś złożone modele numeryczne. Nawet gdy siedział za granicą nieobecny ciałem, był obecny niejako duchem, poprzez łącza kablowe i satelitarne. Komputer pytany o pracujących w danej chwili użytkowników nieodmiennie wypisywał jego nazwisko.

- Parę słów o polach magnetycznych - ciągnęła zmysłowym głosem Milka - takie tam banialuki, niech się cieszą. Pomagał mi w tym trochę Mysomir - zatrzepotała rzęsami i spojrzała na czarnego jak noc kocura, który pod jej wzrokiem spuścił nieśmiało oczy. - Bez niego bym tego nie zrobiła. - Przeciągnęła się lubieżnie, niby to przypadkiem ocierając się o Mysomira, który pod swym czarnym futrem pewnie całkiem już spąsowiał.

Przewodniczący odchrząknął.

- A brat Urwicjusz? - zapytał.

Chudy rudzielec, który podczas kłótni robił najwięcej wrzasku, teraz był całkowicie pochłonięty pielęgnacją sierści. Właśnie lizał zawzięcie swój bok, gdy wywołał go Przewodniczący.

- Że co proszę? - rozejrzał się zaskoczony po współbraciach. - Ach, tak - podrapał się energicznie za uchem. - Robi się - mruknął.

- Co się robi?

- Noo... Ta publikacja. Dla Wyspialskiego.

- Czy chcesz powiedzieć, że praca jeszcze nie jest gotowa?

- Ależ jest! Tylko jeszcze nie spisana. Mam wszystko w głowie.

- A kiedyż to szanowny brat ją napisze?

Urwicjusz opuścił głowę.

- Wkrótce.

- Mam nadzieję - odparł przewodniczący. - przypominam, że mamy swoje terminy!

- Tak, tak. Pamiętam! - potwierdził skwapliwie Urwicjusz.

Przewodniczący westchnął ciężko i zagłębił się w swoje papiery. Cezary usiłował okiełznać wyobraźnię, która posuwała mu coraz to koszmarniejsze obrazy: Kiwalski, Żbik, Grodnik, Wyspialski i pewnie jeszcze inni uczeni z Obserwatorium oraz stery preprintów piętrzących się w bibliotece, opatrzonych ich nazwiskami, a w rzeczywistości napisanych przez te cholerne koty. Ciężkie tomy pism naukowych na półkach - Astronophysical Journal, Astronomy and Astrophysics, Monthly Notices, tysiące, setki tysięcy stron mądrych słów i wzorów - też koty! Wszędzie dookoła koty, koty, koty!

Przewodniczący podumał jeszcze chwilę nad niefrasobliwością podopiecznego i spytał:

- Czy ktoś ma jeszcze jakieś aktualne sprawy?

Z szeregu wystąpił jeden z milczących dotąd kotów i skłonił się nisko.

- Tak, bracie Przewodniczący. Sprawa Parafika.

Usiadł z gracją, owinął sobie ogon wokół łap i zaczął mówić niskim, chrapliwym głosem:

- Dostojna Matko, szanowne Zgromadzenie. Jak zapewne wiecie, Parafik jest jednym z bardziej przychylnych nam ludzi. Oczywiście nie jest wtajemniczony w Sprawę. Darzymy go zatem sympatią, pomagając na ile możemy sobie pozwolić. Niestety, człowiek ten zaczął ostatnio przejawiać zbyt dużą samodzielność. Kierowanie jego działalnością naukową staje się coraz trudniejsze. Wnioski, do których dochodzi w swych własnych, niekontrolowanych pracach, niebezpiecznie zbliżają go do odkrycia jednej ze Struktur Kanonicznych. Chyba nie muszę braciom tłumaczyć, co to dla nas oznacza.

Któryś z kotów zaklął. Urwicjusz nie wytrzymał i wyrwał się nagle:

- Ale on ma w domu kota!

- Słucham? - milcząca dotąd Matka spiorunowała go spojrzeniem. Nieszczęsnego narwańca wybawił z kłopotów mówca:

- Brat Urwicjusz chciał powiedzieć, że w mieszkaniu Parafika znajduje się nasz agent. O tym właśnie chciałem mówić. Gdy standardowe środki nie dały rezultatu, wprowadziliśmy do jego domu agenta, którego zadaniem była dezorientacja człowieka. Podsuwał mu zgrabne, eleganckie, lecz z gruntu fałszywe rozwiązania, konsekwentnie odwodząc go od właściwej drogi. Przez dość długi czas Parafik dał się prowadzić naszemu agentowi, ale ostatnio znowu z uporem zaczyna dążyć do idei prawdziwych. I nie pomagają już błędy wprowadzane nocami do rachunków, rozpraszające miauczenie w najbardziej kluczowych chwilach obliczeń, czy podsuwanie złudnych pomysłów tak, by brał je za własne. Jeżeli nic niezwykłego się nie wydarzy, Parafik może w ciągu dwóch-trzech lat odkryć samodzielnie Trzecią Strukturę Kanoniczną, a stąd już jest blisko do zrozumienia prawdziwej natury Wszechświata.

Zapadła grobowa cisza. Koty w napięciu wpatrywały się w prelegenta. Ten odczekał jeszcze chwilę dla wzmocnienia efektu dramatycznego i rzekł:

- W tej sytuacji zmuszony jestem prosić o zwołanie w trybie pilnym Rady Bezpieczeństwa i rozważenie możliwości podjęcia akcji dywersyjnej wobec doktora Parafika.

Cezaremu świat zawirował przed oczami. Usiłował sobie wyobrazić, jak może wyglądać akcja dywersyjna gadających kotów przeciwko biednemu Parafikowi, lecz wyobraźnia zdawała się już dawno przekroczyć swoje najśmielsze granice. Ze słów wypowiedzianych tutaj biła realna groźba - skoro koty potrafią pisać prace naukowe i kontrolować działania ludzi, to strach pomyśleć, do czego jeszcze mogą być zdolne! Cezary poczuł zimne ukłucie lęku. Co będzie, jak koty wykryją jego obecność? - zdaje się, że za dużo widział. O wiele za dużo!

A koty w dalszym ciągu milczały, najwyraźniej poruszone przemową swojego brata. Wreszcie odezwała się Matka, znana pod imieniem Brutus:

- Twoja sugestia zostanie rozważona, bracie Psątniku. Zanim jednak podejmiemy tak drastyczne decyzje, spróbuję osobiście załagodzić sprawę i użyć własnych form nacisku.

- Dziękuję ci, Matko - Psątnik skłonił się i wrócił do szeregu.

- Jest jeszcze jedna sprawa - kontynuował zebranie Przewodniczący. - Ten nowy, jakżesz on się nazywa, miał takie smakowite nazwisko. Mleczko?

- Śmietanka - wtrącił się jeden z kotów, otoczony grubymi zwałami papieru, zapewne jakiś referent. Zaczął szybko przerzucać materiały i po chwili znalazł właściwą teczkę. - O, jest! Niedawno zatrudniony. Decyzją Departamentu Astronomii przeniesiony z CAMK-u do Krakowa. Na razie spokojny. Potencjalnie jednak niebezpieczny. Napisał wiersz o kotach.

Szmer zdziwienia rozszedł się po sali. O kotach? Jak śmiał! Prowokacja! Nad tym wszystkim rozległ się donośny głos Matki:

- Ten problem mamy już rozwiązany. Zajęłam się nim osobiście i umieściłam w jego domu moją najlepszą agentkę.

Koty pokiwały głowami wyraźnie uspokojone. Cezary dosłyszał nawet szept: "no, to już po nim".

- Czy jeszcze coś? - zapytał Przewodniczący.

Odpowiedział mu referent:

- Z prac do publikacji nic. Wszystkich doktorów i profesorów dokładnie kontrolujemy - bez naszej zgody nic nie zrobią. Jest jeszcze paru magistrów, ale to zupełne półgłówki i przez najbliższe lata żadna rozsądna publikacja z ich strony nam nie grozi.

- A dyrektor?

- Dyrektora zostawiamy w spokoju - odezwała się Matka. - Niech mu się zdaje, że to on rządzi w Obserwatorium.

Cezary przysiągłby, że zgromadzone koty się uśmiechnęły.

- A zatem - podjął Przewodniczący spoglądając w swoje papiery - ze spraw bieżących to właściwie wszystko. Aha, bracie Buronie, popędźcie no tego Tkaczyka, by się pośpieszył przy Dużym Radioteleskopie. Czas nagli. I przypominam wszystkim skrybom, że ciągle obowiązuje dyrektywa centrali o ograniczonym rozwoju prowincji. Obserwatorium Krakowskie przeniesiono do klasy B i tak ma zostać. Proszę zatem nie pisać mi tu żadnych ambitnych publikacji, bo będziemy ciąć. Tylko prace przeciętne!

Koty pokiwały głowami ze zrozumieniem. Cezary też.

- Poproszę teraz brata Bręcwała, aby zechciał przedstawić sprawozdanie ze swego wyjazdu.

Przewodniczący opuścił podest, a jego miejsce zajął piękny, szylkretowy kocur o błyszczących oczach barwy płynnej miedzi. Jego futro pokrywały ognisto-rude i czarne plamy. Koniuszki łap i pierś miał zupełnie białe. Śnieżna biel pokrywała też pyszczek, okalała różowy nos i wstrzeliwała się jasnym ostrzem między żywe, przenikliwe ślepia. Kot ów z gracją wskoczył na drewnianą skrzynkę pełniącą funkcję mównicy i skłonił się nisko.

- Dostojna Matko, szanowni bracia i siostry. Parę dni temu miałem zaszczyt uczestniczyć w międzynarodowej konferencji na Łysej Górze pod hasłem "Kot i Człowiek na przestrzeni wieków". Spotkanie to zgromadziło najwybitniejsze osobistości świata kultury i nauki z całej kuli ziemskiej. Myślę, że wystarczy, gdy wymienię nazwiska takich mistrzów, jak Mouser czy Miaower. Nie zabrakło też brata Miszaka i słynnego badacza kultur starożytnych - Syromira. Z naszych stron, poza moją skromną osobą, brali udział znani wam doskonale bracia Gląbel i Łownik. Na tej wspaniałej imprezie miałem okazję wysłuchać kilku świetnych wykładów, z których najciekawszymi wydały mi się przemówienie inauguracyjne profesora Miaowera pod tytułem "Miau-râu: miýău mrráů-aű uâu miîouu?" i obszerny referat mistrza Syromira "Mióu mroou rrŕ-hř phrräu" . Niezmiernie interesującą pracę przedstawiły siostry Myau, Myeu i Myou. Było to streszczenie ich nowego dzieła "Mîju, nîjuu - mrrrů: můru-búrü iôuěu rráů mi mrâu" , w którym autorki przedstawiają wyniki najnowszych eksperymentów, gdzie samymi tylko wąsami i oczami osiągnęły pełną kontrolę nad myślami i zachowaniami osobników doświadczalnych. Odbył się też szereg pasjonujących seminariów i dyskusji panelowych. Materiały z konferencji powinny się ukazać w najbliższym wydaniu miesięcznika "Mraú". Muszę ponadto dodać, że całe spotkanie upłynęło w niezwykle przyjemnej atmosferze. Noclegi zorganizowano na autentycznych zapieckach u okolicznych chłopów, a na zakończenie wydano bankiet, na którym podano między innymi Fondue savoyarde i myszy w krwistym sosie á la Dracula. Do tego znakomitą śmietankę z Podhala, specjał ceniony na całym świecie.

Niektóre koty zaczęły się oblizywać.

- Jak już nadmieniłem, jednym z ciekawszych referatów było przemówienie inauguracyjne profesora Miaowera. W sposób zwięzły i wyrazisty dotykało ono wszystkich problemów dyskutowanych później na konferencji. Sądzę, że najlepiej przybliżę braciom i siostrom tematykę i atmosferę zjazdu, gdy odczytam ową krótką mowę w całości.

Bręcwał odwrócił się i spojrzał na matkę, która skinęła przyzwalająco. Położył przed sobą plik kartek, usiadł wygodnie i zaczął czytać:

- "Losy rodu kociego i człowieczego są ze sobą splecione od zarania dziejów. Od chwili, gdy przeszło osiem tysięcy lat temu kot udomowił człowieka, stał się on jego towarzyszem na dobre i na złe. Zdawać by się mogło, że niemożliwym jest połączyć trwałym węzłem Przymierza istoty tak od siebie odległe jak kot, ten wieczny filozof - w zadumie i bezruchu raczej, niźli w zgiełku i gonitwie za nieosiągalnym radość znajdujący - i człowiek, duch porywczy, niecierpliwy, w zdobywaniu nowych granic wciąż nieutrudzony. I choć takich przeciwności spajać zgoła nie podobna, to jednak nie ogień i wodę przyszło nam żenić, lecz dwa bieguny skrajne, co w magnesie społem egzystują i rozdzielone, w osobności istnieć nie potrafią. Człowiek pozostawiony sam sobie gubi się w sprzecznościach i pada ofiarą własnej buty. Już Kicior Wielki ponad pięćdziesiąt wieków temu pisał:

Do przodu kroczysz
Drzewa powalasz
Skały w pył miażdżysz
Ku szczytom zmierzasz
Ku gwiazdom sięgasz...
I nagle padasz.
Potknąłeś się
O cień śpiącego kota.

Człowiek zatem o umyśle jałowym niczym piach pustyni potrzebował zbawczego deszczu kociej przenikliwości, kot zaś jego zwinnych palców, samemu będąc w tej dziedzinie przez naturę upośledzonym. I roztoczył kot opiekę na nad swym bratem w rozumie, zrazu w ziemi kanaanejskiej jedynie, później jednak na Egipt kręgi swoich wpływów rozszerzając, aby z czasem Chiny, Turcję i Europę objąć, siejąc wszędzie ziarno przyszłej cywilizacji. Na początku człek postrzegał kota myśliwym jeno, zręcznym pogromcą myszy i szczurów, co plagami spichrze jego nawiedzały - choć i większe łupy łowcom się zdarzały, jak z historii wiemy, czego dowodem brat Pazures węża dławiący, jak go w kamieniu uwiecznili Egipcjanie z czasów V dynastii.

Kiedy jednak kot swój umysł otwarł przed człowiekiem, światłem wiedzy mrok ciemnoty jego rozświetlając, za naczynie mądrości został wzięty oraz świętym bogiem obwołany. Srogie prawa za tym poszły: śmierć czekała kotobójcę. Ludzki historyk Herodot wspomina o pewnym rzymskim żołnierzu, który w Egipcie kota zamordował, za co był przez wściekły tłum człowieczy zlinczowanym, taką bowiem czcią, miłością i szacunkiem ludzie wtenczas kota darzyli. Z tej to pozycji godnej a wysokiej bracia nasi ludzi nauczali, ku wspólnemu pożytkowi dążąc.

W czasie owym, w kraju egipskim, na dworze faraonów kot mądrości nieprzeciętnej bywał, wówczas Feliksem bądź Szczęśliwym lub Praświatłem albo też Najmędrszym zwany, dzisiaj pod imieniem Sfinksa występujący. Mąż ów złotousty, który całą mądrość kociej rasy posiadł, głosił pośród ludu człowieczego słowa Prawdy i Harmonii. Wskazał ludziom szlaki gwiazd na niebie i wyjaśnił, kiedy wody Nilu wylewają, mówił czym jest czas i trwanie i zagadki geometrii zdradził. Nade wszystko uczył on porządku świata, tak bliskiego kociej naturze, usiłując w sercach ludzkich spokój zakorzenić i umiłowanie piękna wzbudzić, by w harmonii ducha i materii naszych ras Przymierze spełnić. Tej idei wiecznej ukoronowaniem był monument wielki, dzieło ludzkich rąk i kociej myśli na pamiątkę wielkiego naszego brata wzniesione - pół kot, pół człowiek w jedno stopiony, świadectwo iż myśl i czyn w zaprzęgu historii razem stały.

Dalsze dzieje obróciły dzieło Feliksa wniwecz. Człowiek bowiem - stwór fałszywy, próżnym będąc, pochwał i czołobitności łaknąc, w przewrotności swojej wyhodował bestię niską, bezrozumną, aby mu służyła, w pył padała przed nim, każden jego gest i słowo objawieniem uważając, a pojęcia tak wspaniałe jak miłość i oddanie na urągowisko wystawiając. Gdybyż umiał on docenić przyjaźń bezinteresowną i poszanowanie, jakim kot go darzył, gdybyż zechciał przyjąć dar mądrości kociej, by w pokoju i pokorze wiedzę siać, rozumem orząc, dla pokoleń przyszłych złote kłosy plonów zostawiając! Lecz niestety - zdradził człowiek i Przymierze zdeptał, do swej służby niewolnika biorąc. Sługa ów innego życia prócz niewoli nie znał i nie pragnął i łańcuchem dawał się potulnie pętać nie pojmując widać, co to jest upokorzenie. Kreatura ta nikczemna, której imię wzdragam się wymówić głośno, omotała myśl i nikłą wolę człeka, słodkie słówka w uszy jego pożądliwe sącząc, lizusowską uległością próżność jego sycąc, w przekonaniu zgubnym utwierdzając, iż to człowiek właśnie jest najmędrszy i największy pośród stworzenia wszelkiego! Tak to człowiek wroga kociej rasy pod swój dach przygarnął! O kim mówię? Każdy kociak mleko matki ssący, który nie wie jeszcze nawet, co to mysz, zna zagadkę starą:

Dech cuchnący, włos plugawy,
Drętwy ogon, ciężki krok,
Kły sterczące, pysk długawy,
Nos olbrzymi, mętny wzrok.
Czy to diabeł, czy to bies?
Nie, mój mały, to jest...

Panem swym i władcą człeka obwoławszy, na krucjatę przeciw kotu podłe psy ruszyły. Ciężkie czasy przyszły dla naszego ludu, który pokój umiłował i w wojennych sztukach nie był zaprawionym. Ginął wówczas kwiat młodzieży najpiękniejszy, z uchem i ogonem podniesionym do nierównej bitwy stając i za wolność życie swoje bez zmrużenia oka dając. Wielkim sercem i odwagą w bojach owych sławę zyskał Psugniew Wspaniały, który hordy psie pod Atenami rozbił. Wielu wodzów bitnych z jego krwi zrodzonych później było i w Europie całej barbarzyńcom dzielnie stawiało czoła. Nie na darmo jeden z ludzkich królów w zgiełku bitwy krzyczał Kota! Królestwo za kota!, co zostało przez psią bandę zakłamane i przeinaczone. Wojna ta okrutna, przez człowieczą zdradę rozpoczęta, swą pożogą szybko cały świat objęła i po dzień dzisiejszy jątrzy się nierozegrana. Nie ma w niej zwycięzców, nie ma pokonanych. Są ofiary jeno.

Tam, gdzie w glebie ignorancji ziarno wiedzy konwią Przymierza obficie zraszane jęło pierwsze kiełki rozumu puszczać, gdzie nad ugoru marną szarość pąki niezgrabne ku promykom światła łebki swe kierując, barwne kwiaty piękna zwiastowały - tam się chwast rozplenił, wielki i okrutny, młode pędy już w zarodku dławiąc i ku ziemi przyduszając, zaborczymi liśćmi życiodajne światło odbierając, całą ziemię w swoje posiadanie objął. To imperium wszetecznego Rzymu po Europie się rozrosło, kocie dzieła w gruzy obalając. Upadł Egipt, padła też cudowna Grecja, gdzie efekty misji naszej były chyba najwspanialsze. Świat się zatrząsł pod krokami legionów, prawo kłów i pazurów nastało, a łagodność rozumu agresywnej łapczywości miejsca ustąpiła. Nic dziwnego - wszak założyciele Rzymu przez wilczycę, sukę psa dzikiego, wychowani byli.

Z czasem jednak to imperium psa rozpadać się zaczęło, własnym jadem wolno, acz nieubłaganie swoje wnętrze trawiąc. Gdy nastały czasy kotom przychylniejsze, nasza brać w Europie całej swoje wpływy umocniła i od podstaw niemal jęła misję swą dziejową odbudowywać. Długo jednak tą swobodą cieszyć się nie było nam dane. Oto po trzynastu wiekach, popełniony niegdyś błąd zemstę przyniósł tak straszliwą, że nieomal cały nasz gatunek swoim życiem to przypłacił. Gdy dwadzieścia wieków temu Wielki Zbór Dwunasty w Jeruzalem obradował, wieści doń dotarły o proroku ludzkim, który nową wiarę szerzył. Dostojnemu gronu przewodniczył wówczas Miauon VII Sprawiedliwy, dzisiaj wszak Złowieszczym zwany. Kiedy brać zborowa sprawozdała mu o tym proroku, wyrzekł te brzemienne w skutki słowa: "Miáu r-hríâuu" . Tak też się stało - nikt Wielkiemu Bratu słowem ani czynem nie sprzeciwił się. Przez stulecia całe chrześcijaństwo rosło w siłę, lecz kot żaden nie próbował swoich wąsów w bieg historii wtrącać. Gdy nareszcie zdano sobie sprawę, jaką groźbę straszną to wyznanie z sobą niosło, na naprawy wszelkie było już za późno.

Na nieszczęście nasze wtenczas coraz szersze kręgi rasizm jął zataczać, w kocie szeregi rozprzężenie wprowadzając. Perskie koty pogardliwie kudłaczami zwano, o lenistwo i o płytki umysł oskarżając. Nawet w braci europejskiej animozje się zjawiły, kiedy różne frakcje głosić poczęły idee czystości kolorów, obrzucając się wzajemnie niewybrednymi obelgami: czarnuch, pasiak, łaciak czy rudak - z ust warchołów wciąż padało. Waśniom tym nadawał impet niesławny Koćmierz, który wyższość kotów pręgowanych głosił i Cesarzem Koci się obwołał. Korzystając z rozgardiaszu katolicki Kościół przeciw kotom się obrócił, w ich mądrości racjonalnej zagrożenie dla własnego panowania widząc. Przezwał nas szatana dziełem i całemu gatunkowi okrutną wydał wojnę. Krew niewinna się polała, a Europę całą stosów gąszcz zapełnił, gdzie w straszliwym ogniu bracia nasi umęczeni umierali wraz z ludzkimi samicami, przez kler ciemny o konszachty z diabłem oskarżonymi. Człowiek z łańcucha spuścił gończe psy, co ścigały przerażone koty, chwil wytchnienia im nie dając, osaczały bezbronne ofiary w zaułkach i w bestialski sposób mordowały. Nie czyniło tym oprawcom krwawym nijakiej różnicy, czy to kocię jest bezradne ledwo raczkujące, czy to starzec niewidomy lub brzemienna kotka - dla nikogo litości nie znali. Zbrodnia ta w historii równej sobie nie miała. Przeszło dwa miliony kotów wtenczas zgładzono, kiedy cała nasza brać w Europie ledwie trzy miliony dusz liczyła. Niedobitki z pogromu w przerażeniu w mrocznych lasach i pieczarach schronienie znajdowały, a i tam nie były pewne następnego dnia.

Od niechybnej zagłady wyratował koci lud Leon Lwi Pazur, który ściągnął na Europę plagę szczurów za wracającymi krzyżowcami. Gdy i tego było mało na północne ziemie Walerian Krzywogon Krzyżaków sprowadził - i za nimi szczurze hordy przyszły. Kiedy spichrze w zagrożeniu nagłym się znalazły, człek obłudny front swój całkiem zmienił i o kocie łaski wstrętnie począł się ubiegać, chcąc niedawne zbrodnie w niepamięci miodem kłamstw utopić, w swym cynizmie sądząc, iż o morzu krwi przelanej kiedykolwiek kot zapomni! O, przenigdy! Z twardej skały pamięć nasza, co z upływem wieków nie wietrzeje i głęboko ostrym dłutem są wyryte te zdarzenia, że przesypujący się historii piach nie zamaże ich do końca dziejów. Nigdy, żaden kot o męczennikach nie zapomni."

Bręcwał zamilkł na chwilę i pochłeptał mleka ze spodeczka stojącego nieopodal, by przepłukać zaschnięte gardło. Koty zdjęte zgrozą przysłuchiwały się jego słowom. Po chwili mówca ciągnął dalej:

"Jednak czas, choć pamięci skał nie wzrusza, to najgłębsze nawet rany leczy. Wraz z jego upływem wrzody urazów przysychają, blizny jeno zostawiając, które już nie bolą, lecz dla oczu dusz wrażliwych są wspomnieniem ledwie snów koszmarnych. Pod naciskiem pragmatyzmu dziejów zgina się najtwardsza stal pamiętliwości i pęknięta w końcu, z hukiem wpada do lamusa historii. Kot był zawsze zdany na człowieka, a człowiek - na kota. Po kolejnej klęsce bracia nasi znów podjęli dzieło swojej misji. Płomień odrodzenia wnet rozświetlił mroki średniowiecza. Wraz z upływem wieków misjonarze odzyskali swoje wpływy nawet najwyższych kręgach Kościoła. Znany jest kardynał Richelieu, który każdą swą decyzję z nami konsultował, a bez naradzenia się z kotami, co go otaczały, nie potrafił dnia rozpocząć.

Korzystniejsze niepomiernie ułożyły się stosunki z muzułmanami, którzy w średnich wiekach chrześcijańskiej ciemnoty i zabobonów wiedzę czystą rozwijali, ze źródła mądrości kotów pełną dłonią ożywczą naukę czerpiąc i pragnienia swych szlachetnych myśli zaspokajając. Stało się tak za sprawą naszej świętej siostry Muezzi, która Mahometa obłaskawiła i do rodu kociego szacunku nauczyła, co znalazło swe odbicie w Koranie, źródle prawa i wiary islamu. Po dziś dzień mahometanin każdy obowiązek ma nakarmić bezdomnego kota.

W nowszych czasach człowiek nie nastawał już tak bardzo na życie naszych ziomków - z wolna zaczął ich nawet lubić. Lecz nie było już powrotu, po tak strasznej hekatombie, do niewinnych czasów Grecji czy Egiptu, gdzie do braci naszych ludzcy mędrcy po poradę i po wiedzę przychodzili. W roku 1364 Wielki Zbór Siedemnasty w Krakowie swe obrady prowadzący, słynną bullę "Mhrr miau" ogłosił, której słowa każdy dziś na pamięć zna:

Żaden kot mądrości swojej przed człowiekiem nie wyjawi, ani z woli swej nieprzymuszonej, ni za żadne obietnice, ani też na mękach srogich, choćby życie swe położyć musiał, będzie jeno jako zwierzę bezrozumne do igraszek skore, albo jako myszy łowca przed nim występował. Człowiek, który tajemnice nasze przejrzał zginąć musi.

Od twardego przykazania tego na wyjątków kilka ledwie w całych dziejach zezwolono. Generalnie jednak człek w nieświadomości całkowitej pozostawał. Zeszły tedy koty do podziemia, tam naukę swoją rozwijając i naturze wyrywając coraz głębsze tajemnice. Rozwijano też sposoby dyskretnego podawania człowiekowi takiej wiedzy. Zrazu niezbyt to skuteczne było - Bonifacy i Filemon przez tygodnie całe Newtonowi jabłka z drzew na głowę ciskali, zanim ten o grawitacji myśleć zaczął, zaś sprzedanie mu matematyki abstrakcyjnej na trudności nieprzezwyciężone natrafiło. W sukurs przyszła dawno zapomniana, stosowana w czasach starożytnego Egiptu sztuka hipnozy i bezpośredniej kontroli myśli.

Jednak człowiek, diabelskiemu wpływu psa wciąż ulegając wynalazki nasze przeciw sobie i przeciw naturze zwrócił, w zaślepieniu dzikim skutków oczywistych swojej działalności nie chcąc lub nie mogąc dostrzec. Miast w pokorze piękno świata zgłębiać i budować dzieła wielkie dla potomnych, zaczął niszczyć wokół siebie to, czego nie był w stanie niskim swym umysłem pojąć. Tej agresji bezrozumnej tolerować więcej już nie można było - w 1812 roku kocia brać zdecydowała o ograniczeniu edukacji ludzi, przymykając im drzwi do świątyni poznania. Kiedy w 1857 roku Protlon odkrył jedną z siedmiu Struktur Kanonicznych, które są do natury świata kluczem, owe drzwi zatrzaśnięto z hukiem.

Od tej pory człek dostawał jeno elementy układanki wielkiej, co do siebie nawet nie pasują, z których w znoju usiłuje złożyć kolorową mozaikę, nie podejrzewając nawet, iż to ledwie jest posadzka w gmachu wiedzy. Dostał tedy sztuczną elektrodynamikę, wykrzywioną grawitacji teorię czy, u podstaw swych fałszywą, mechanikę kwantów. Na tym fundamencie chwiejnym pracowicie swoje dzieła wznosi - lecz fundament jest na piaskach lotnych postawiony, zatem co zbuduje w trudzie wielkim, to się mu po chwili zwala. W taką egzystencję mierną został człowiek za swą butę wtrącony."

W tym momencie Cezary kichnął. Tak, po prostu, bez przyczyny - zanim zdążył podjąć choćby próbę stłumienia w sobie zdradliwego odgłosu - nagle kichnął. Odczytujący z kartek swoją mowę Bręcwał zamilkł, rozglądając się czujnie dokoła. Brutus wzniosła swe spojrzenie ku powale, błądząc przenikliwym wzrokiem po załomach i zakamarkach, aż dostrzegła Cezarego, który roztrzęsiony przywarł do kratki wentylacyjnej.

- Człowiek - powiedziała spokojnym, opanowanym głosem - tam jest człowiek.

Wszystkie koty poderwały się ze swoich miejsc i poczęły znikać w pasażach, które okalały pomieszczenie. W ich działaniu nie było śladu paniki - milcząco, sprawnie, niczym doświadczony oddział karnych żołnierzy opuszczały salę. Po paru chwilach pozostały jedynie dwa koty - siedzący nadal na skrzynce szylkretowy Bręcwał i czarna jak noc Matka, przez ludzi zwana Brutusem. Dwie pary błyszczących, złowrogich oczu świdrowały Cezarego, ukrytego za kratką. W tych spojrzeniach krył się jakiś zimny spokój, mrożąca krew w żyłach ponura pewność.

- I ty Brutusie przeciw mnie... - wyszeptał zbielałymi wargami Cezary i w panice poderwał się z miejsca. Zaczął się przeciskać ku drabince wąskim korytarzem, który teraz zrobił się ciasny i duszny niczym grób. Nagle poczuł, że ziemia wymknęła mu się spod nóg i runął mroczną otchłań, rozpaczliwie usiłując chwycić się czegokolwiek. Z głuchym uderzeniem spadł na beton, latarka wypadła mu z dłoni i zgasła, nad sobą dosłyszał ciężki łomot zasuwanej kamiennej płyty. Zapadła całkowita ciemność.

Cezary jęknął i nerwowo zaczął szukać wokół siebie latarki, oczami duszy widząc potwory wyłaniające się z gęstego mroku. Gdy wreszcie odnalazł źródło światła, przekręcił wyłącznik i gwałtownie rozejrzał się dokoła.

Znajdował się w kolejnym korytarzu, o piętro niżej poprzedniego. Otwór, przez który tutaj wpadł zamykała na głucho kamienna płyta. Wzdłuż całego korytarza leżały ludzkie kości, bądź to chaotycznie porozrzucane po całej podłodze, bądź to pod postacią niemal kompletnych szkieletów siedzących pod ścianami, w szczątkach mundurów, z przerdzewiałymi karabinami w kościanych dłoniach. Betonowy tunel, zaludniony przez ten upiorny tłum nie miał żadnego wyjścia, żadnej klapy, drabinki, czy kratki wentylacyjnej. Powietrze było duszne, pełne nie wietrzonej od dziesiątek lat stęchlizny.

Cezary zaczął krzyczeć.

 

grudzień 1992 - luty 1993.