Bartek Debski homepage:
Pekin 2014

Zwiedzanie Pekinu: Dzień piąty
Eskapady do Azji dzień dziesiąty



Zwiedzanie czas zacząć

Dziś oddałem plakaty do drukarni. Huifang Xue była tak miła, że pokazała mi, gdzie na terenie uniwersytetu można wydrukować wielkoformatowe plakaty. Mam więc zamówione A1 i B1. Cudnie! Powiedziano mi, że mam odebrać je jeszcze dzisiaj popołudniem.

Z uniwerku pojechałem do domu odnieść ciężką torbę. Całe szczęście, że metro w Pekinie jest tak dobrze opisane. Nie sposób się tu zgubić, a że zbliżała się ścisła pora obiadowa, to zgubienie się w pekińskim metrze byłoby bardzo nie na rękę. No właśnie: obiad. Wypadałoby każdego dnia próbować czegoś nowego. To się udawało do tej pory, nie licząc wczoraj, kiedy zostałem cały dzień w hotelu. Dzisiejszy wybór jakiegoś mięsiwa utopionego w ciaścianych nudlach, gęstawej zupce (sosiku?), jakichś wiórkach i w bliżej nieokreślonej przyprawie był wyzywający. Z jednej strony: bo ostre (nawet jak na moje standardy), a z drugiej: tyyyle drobnych nudelków wielkości kilku ziarenek ryżu, a do dyspozycji wyłącznie pałeczki. Zjadłem 3/4 miski (michy raczej, bo wielgachna była) i zacząłem zionąć ogniem. Jedząc pałeczkami można się dość szybko najeść, bo się je powoli. Siłą rzeczy. Kilka nudelków na jeden mlask - na wiecej pałeczki nie pozwalają. Po ognistym obiedzie aż paliłem się do zwiedzania.

Było zbyt upalnie i nieco za późno żeby próbować jakieś świątynie, toteż decyzją natychmiastową znalazłem się w drodze do Qianmenu, czyli takich pekińskich Krupówek. Wszystko pod turystę, wszystko. Znalazłem kilka różnych sklepów z pałeczkami i zrobiłem rozeznanie, co i za ile. Może się skuszę na jakieś w ramach pamiątki. Co ważniejsze, wytropiłem wreszcie pocztówki! Nawet znalazłem takie juz przedpłacone i takie kolekcjonerskie. Połaziwszy po dzielnicy turystycznej udałem się na powrót do uniwersytetu po odbiór plakatów. Niestety, jeszcze ich nie mieli (coś im nie wyszło) i zaprosili do odbioru za kolejne dwie godziny. Wyjaśniłem na migi, że będę dopiero jutro i tak zmyłem się metrem na stację Wangfujing.

W dzielnicy przekąskowej Wangfujing zjadłem swojego pierwszego w życiu skorpiona. Nie takiego małego, tylko takiego trochę dużego, czarnego. "Ohydny, ale sycący". Do wyboru były jeszcze wije, stonogi, świerszcze, cykady, koniki morskie, rozgwiazdy, kalmary... Ale koniec końców żal mi było na to pieniędzy. Ani to smaczne, ani się tym nie najem. A jednego robala juz przecież zjadłem. Będzie tego. Robiło się już późno, więc wróciłem do hotelu. A tu: nie ma Internetu. Trudno, wyślę relację jak tylko będzie dostęp do Sieci.